Jeśli te pytania mają służyć dbałości o naszą (Polaków, Polski) pokorę – zgadzam się z ich ostrzem. Człowiek, także i w bólu, musi zachować miarę; pycha (tym bardziej subtelna) jest zawsze od diabła – uważanie siebie za lepszego od innych jest szatańskie; pokora (także w ciężkiej próbie) jest zawsze od Boga. To dla mnie jasne.
Jeśli natomiast te pytania zawierałyby jakąś formę „zneutralizowania” tego, co oryginalne i jedyne w wezwaniu Bożym wobec Polski, sugestię, że właściwie nie przesadzajmy ze szczególną rolą tego, co polskie na mapie historii i współczesności (bo to prowadzi do megalomanii, nacjonalizmu, ksenofobii i wszystkich innych grzechów głównych, według jedynie słusznej wizji świata) – wtedy nie zgadzam się z ich ostrzem (kierunkiem, w którym prowadziłyby myśl). To też dla mnie jasne. Oczywiście nie piszę tego przeciw autorom pytań (znakomicie postawionych, będących już same w sobie początkiem debaty) – pokazuję jedynie możliwą wersję odpowiedzi, z którą się nie zgadzam. Rzecz jasna: wzywać Polaków do nawrócenia to nie jest mało. Bóg mi świadkiem: ja, Polak, potrzebujący nawrócenia i miłosierdzia Bożego bardziej niż powietrza, wody i chleba, byłem wczoraj w spowiedzi świętej. Ale rzecz idzie dalej. Oto przez nawrócenie Polaków Bóg wzywa do nawrócenia nienawróconych Polaków i nienawróconych nie-Polaków. To jest specjalna misja cierpiących, nawracających się, temu służy każda ofiara: pojednaniu z Bogiem. Jakąkolwiek Bóg daje łaskę, daje ją też po to, żebyśmy ją podali bliźnim. „W moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24b). To tajemnicze zdanie świętego Pawła ośmiela nas do myślenia o jakimkolwiek cierpieniu człowieka i narodu z przepastną, nieznaną nam ostatecznie głębią...
Wieść o katastrofie zastała mnie w Rzymie, szczególnym miejscu do rozmyślań o życiu i śmierci, o ofierze i misji. To zresztą zastanawiające, z jak głębokim zainteresowaniem moje koleżanki i moi koledzy z Międzynarodowej Komisji Teologicznej słuchają zawsze tego, co dotyczy związku wiary z polskim doświadczeniem historycznym... Co się właściwie stało pod Smoleńskiem? – myślałem bez przerwy, obserwując nabożnych pielgrzymów z Puglii, skośnookich turystów, kibiców Romy (właśnie dogoniła Inter) i obcałowujące się pary na Schodach Hiszpańskich (wszystkich szanuję, lubię i piszę to bez ironii). Oto Polacy nie chcą zapomnieć o śmierci swoich pradziadów pomordowanych w Katyniu. Nie chcą się rzucić z takim (egotycznym) zapamiętaniem w wir własnego życia, żeby zapomnieć o cudzej śmierci. Ta śmierć obchodzi ich bardziej niż dostęp do ponowoczesnych konfitur. Aż tak kochają ludzi i życie, aż tak... Pierwszego listopada w żadnym kraju Europy tak jasne łuny nie biją w niebo jak nad polskimi cmentarzami. To fakt. Nie mam wątpliwości: jesteśmy w tym miejscu – pragnień, refleksji, pamięci, świata – na antypodach starań o legalność zabijania ludzi.
Więc chodząc po Rzymie, myślałem o tym wszystkim. O tym, jak tęsknię za Polską, jak kocham ten skrawek Europy, przesiąknięty wilgocią – niby od deszczy i śniegów, ale głębiej od wody chrztu, od krwi i od łez. Gdzie stale są tacy, którzy godzą się na ofiarę, sięgającą, nie wątpię, serca samego Boga. I jak czuję się w Polsce bezpieczny. I myślałem, że Bóg nam tej gotowości do myślenia o śmierci i życiu innych nie zapomni. I będzie się troszczył o nawrócenie nasze i innych. I doświadczałem pocieszenia, cichej radości: to jednak jest kłamstwo diabła, to, że moim rodakom niby wystarczy, że mają internet, a ich dzieci uczą się angielskiego i będą robić karierę w londyńskim City. A do szczęścia brak im tylko autostrad i legalizacji narkotyków miękkich. Nie, nie: żar nie wygasł. Oni tak chodzą czule koło śmierci, bo im chodzi o życie. Choć są grzeszni, to jednak cudowni.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Jerzy Szymik, teolog, poeta