Republika i demokracja nie mogą istnieć bez świadomych obywateli, którzy chcą z nimi związać swoje losy. Współcześni politycy robią jednak, co możliwe, by zniszczyć samo pojęcie obywatelstwa i by obywateli zastąpić klientami, którzy, od państwa dostając wszystko, niewiele lub zgoła nic nie dają w zamian.
Informacja o pomyśle Platformy Obywatelskiej, by już szesnastolatkom przyznać prawa wyborcze, przemknęła wprawdzie przez media, była przez kilkanaście godzin komentowana, ale nie wzbudziła należytego zainteresowania. Komentatorzy zazwyczaj się od niej odcinali, zwracając uwagę na fakt, że do wprowadzenia takiego rozwiązania konieczna jest głęboka reforma polskiego prawa, a nawet konstytucji. Jednocześnie jednak wskazywano, że intencja tego pomysłu jest szlachetna i że jest to próba „uobywatelnienia” młodzieży oraz zachęcenia jej do brania odpowiedzialności za państwo.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że skutki wprowadzenia w życie pomysłu obniżenia wieku wyborczego byłyby w istocie katastrofalne dla prawdziwego rozumienia obywatelstwa, a co za tym idzie, dla państwa, które takie rozwiązania zaczęłoby promować.
Rzecz wspólna wymaga odpowiedzialności
Pojęcia obywatelstwa nie kształtują bowiem uprawnienia (z fundamentalnym prawem wyborczym) czy przywileje (na przykład zapewnienia za pomocą dystrybucji środków bezpieczeństwa socjalnego dla wszystkich), ale przede wszystkim obowiązki. Obywatel to ktoś, kto dźwiga na sobie odpowiedzialność za losy republiki (państwa). Decyduje się na służbę jej, na poświęcenie części swoich dochodów (za pomocą podatków czy bezinteresownych darów, które trzeba złożyć, gdy ojczyzna jest zagrożona), ale przede wszystkim na oddanie państwu i jego sprawom części swojego czasu i zainteresowania. Gdy trzeba, obywatel nie tylko pokornie zwiększa zaangażowanie czasowe czy finansowe, ale także idzie na wojnę czy angażuje się w działania nadzwyczajne. I dopiero z tych obowiązków wyrastają prawa. Obywatel ma prawo do pomocy socjalnej, bowiem w sytuacji, gdy inni takich środków potrzebują, on im także pomoże. Obywatel ma prawo głosować, bowiem prawodawca ma świadomość, że chce on służyć swojemu państwu i republice, i że owa służba nie jest dla niego przykrym obowiązkiem, który trzeba wypełnić, ale zaszczytem i fundamentalnym zobowiązaniem. Na czym owa służba polega, pokazuje doskonale „Ogniem i mieczem”. Skrzetuski, wzywany przez Rzeczpospolitą do obrony granic, rezygnuje z ratowania swojej ukochanej i idzie walczyć. I to mimo iż serce mu krwawi. Ten typ zaangażowania na rzecz państwa jest właśnie prawdziwym, pełnym obywatelstwem.
Takie powiązanie praw z obowiązkami powoduje dopiero, że akt wyborczy staje się częścią brania odpowiedzialności za losy państwa. Gdy jednak zrezygnujemy z przypominania o obowiązkach, a skupimy się wyłącznie na uprawnieniach, to akt wyborczy ze świadomego uczestnictwa przekształci się w pusty rytuał, z którego wypełnienia łatwo będzie zrezygnować, gdy wymagać on będzie nieco więcej wysiłku (na przykład rezygnacji z wyjazdu, gdy odbywają się wybory). I trudno z takiej perspektywy nie zadać pytania, czy pomysłodawcy przyznania szesnastolatkom uprawnień wyborczych są rzeczywiście przekonani, że tak młodzi ludzie są zdolni do wzięcia odpowiedzialności za swoje państwo. Każdy, kto miał do czynienia z młodzieżą, wie, że tak nie jest. Granice dojrzałości psychicznej wciąż się przesuwają. I coraz częściej można odnieść wrażenie, że powinno się raczej przesunąć wiek wyborczy w górę (na przykład do 25. roku życia) niż w dół.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz P. Terlikowski