Śledztwo w sprawie porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika było egzaminem dla państwa, który nie został dobrze zdany.
Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku, która bada niewyjaśnione dotąd okoliczności porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, uznała, że trzeba ponownie zbadać DNA zwłok odnalezionych jesienią 2006 r. w Różanie na Mazowszu. W ubiegłym tygodniu doszło do ekshumacji zwłok na cmentarzu w Płocku. Trwają obecnie ich badania. W sprawie, która nigdy nie została wyjaśniona do końca, pojawiają się więc nowe pytania, nie tylko dotyczące rzeczywistego przebiegu zbrodni, jej mocodawców, ale także tła społecznego.
Ginie człowiek
Było po północy 27 października 2001 roku. W domu młodego biznesmena Krzysztofa Olewnika właśnie skończyło się przyjęcie grillowe, urządzone m.in. dla policjantów z pobliskiego Płocka i Sierpca. Któryś z gości przed wyjściem zostawił otwarte balkonowe drzwi, ale w taki sposób, że klamka znajdowała się w pozycji drzwi zamkniętych... Kiedy goście opuścili dom, przez te właśnie drzwi do środka wdarli się kryminaliści, którzy czekali dotąd ukryci na pobliskim polu kukurydzy. Krzysztof dostał w głowę kolbą pistoletu maszynowego. Został porwany i następne dwa lata spędził w piwnicy i w betonowej studzience, przykuty łańcuchem do ściany. W końcu bandyci go udusili.
Skoro kryminaliści odważyli się porwać człowieka będącego w tak zażyłych stosunkach z policjantami, musieli współpracować z ważnymi oficerami policji. Potwierdził to też sposób prowadzenia śledztwa. Policjanci nie zbierali nawet odcisków palców. Nie zainteresowali się śladami, wiodącymi prosto do porywaczy. Badali głównie hipotezę, że Krzysztof sam się uprowadził – zwłaszcza że w aktach śledztwa był billing, według którego chłopak już po porwaniu kontaktował się z siostrą. Problem w tym, że ten billing ktoś sfałszował i podrzucił do akt... Policjanci obiecali, że będą obserwować przekazywanie okupu bandytom przez siostrę i szwagra Krzysztofa, ale wcale się nie zjawili. Lista błędów policji i prokuratury jest ogromna.
Kiedy bezpośredni mordercy Krzysztofa wreszcie zostali złapani, okazali się ludźmi nadzwyczaj wrażliwymi i po kolei powiesili się w więzieniach. Tak przynajmniej orzekli biegli, jednak mało kto im uwierzył. Jako pierwszy stracił życie herszt bandy Wojciech Franiewski, który wiedział najwięcej o prawdziwych zleceniodawcach. Przed śmiercią pisał do sądu, że boi się o życie: „Okaże się, że zatrułem się kiełbasą albo przedawkowałem narkotyki”. Później w celach znaleziono jeszcze trupy jego pomocników: Sławomira Kościuka i Roberta Pazika.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski, Przemysław Kucharczak