Topnieją nasze przyszłe emerytury. Nie za sprawą kryzysu, ale planów rządu, który łakomym wzrokiem patrzy na nasze oszczędności w Otwartych Funduszach Emerytalnych.
A kąsek jest nie byle jaki: w ubiegłym roku z naszej składki emerytalnej do Otwartych Funduszy Emerytalnych trafiło ponad 21 mld zł. W sumie w ciągu dziesięciu lat istnienia naszych kont OFE uzbieraliśmy na nich blisko 179 mld zł. I są to pieniądze, które realnie istnieją: w akcjach, obligacjach i innych papierach dłużnych. Pieniądze, które są inwestowane i pomnażane. A w razie śmierci ubezpieczonego – dziedziczone. Z drugiej strony mamy ZUS, gdzie trafia prawie dwie trzecie naszej składki emerytalnej. Gdzie pieniądze są księgowane i natychmiast wydawane na wypłatę obecnych 7 mln emerytur i rent. Niby są, ale ich nie ma. Niby rosną, ale właściwie tylko gonią inflację.
Na efekty zmiany systemu emerytalnego muszą czekać pokolenia. Teraz jesteśmy w trudnym okresie, bo obecnie pracujący i płacący składki płacą na emerytów i zbierają na własną emeryturę na kontach OFE. Żeby przetrzymać ten przejściowy czas, twórcy reformy sprzed dziesięciu lat, planowali zasilać system emerytalny dochodami z prywatyzacji. Utworzono Fundusz Rezerwy Demograficznej, który miał pomagać w sytuacji, gdyby z powodów demograficznych brakowało na emerytury z ZUS. Ale nie pomoże, bo w ubiegłym roku szukający oszczędności rząd już „zagospodarował” jego pieniądze.
Zakrojona na kilkadziesiąt lat reforma systemu emerytalnego może teraz upaść. Rząd nie poradził sobie z ograniczeniem wydatków publicznych. Państwo niebezpiecznie szybko się zadłuża. Politycy sięgają więc tam, gdzie pieniądze ściągnąć najłatwiej i bez społecznych protestów. Do kieszeni przyszłych emerytów.
Ministerstwo troszczy się o portfele
Minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak zapowiedziała, że po dziesięciu latach reformy emerytalnej trzeba przyjrzeć się jej krytycznie. I przedstawiła projekt obniżenia składki przekazywanej do OFE z 7,3 proc. naszej pensji do 3 proc. „Zaoszczędzona” część składki trafiłaby do ZUS. A wszystko to – jak przekonywała minister – dla dobra ubezpieczonych, by w czasach kryzysów gospodarczych na udziałach w OFE tracili mniej niż do tej pory. Idąc tropem pani mister, należałoby OFE zlikwidować, skoro są tak niepewne i niebezpieczne dla naszej emerytalnej przyszłości. Tymczasem liczby mówią same za siebie. Jak wyliczył dr Dariusz Stańko ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, w ciągu dziesięciu lat – mimo kryzysu, który uszczuplił portfele przyszłych emerytów – przeciętnie każdy z 14 mln członków OFE zarobił na czysto 5,5 tys. zł. Gdyby te pieniądze odkładał na lokacie bankowej, zarobiłby najwyżej 3,1 tys. zł. Dwuczłonowy system emerytalny został tak pomyślany, by w okresie wzrostu gospodarczego bardziej zarabiała część kapitałowa naszej składki, a w kryzysie, by zapewniały nam bezpieczeństwo pieniądze pozostawione w ZUS.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Joanna Jureczko-Wilk