– Działamy tylko do końca grudnia, a potem zamykamy sklep – deklaruje połowa właścicieli sklepów zielarsko- medycznych. Upadłość grozi też niektórym punktom aptecznym, działającym wyłącznie na wsiach.
Wszystko przez rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia, które faworyzuje apteki kosztem punktów aptecznych i sklepów zielarsko-medycznych. To placówki sprzedające słabsze, podstawowe leki. Ministerstwo podało w rozporządzeniu listę leków, którymi takie placówki mogą handlować. Okazało się, że asortyment sklepów zielarsko-medycznych skurczył się aż o 553 produkty. Groźnie sprawa wygląda też dla punktów aptecznych. – Zabroniono punktom aptecznym handlować nawet podstawowymi preparatami, dostępnymi w zwykłych sklepach, np. Gripexem – mówi Wojciech Brejnak, prezes zarządu firmy Farmapunkt, która w województwie mazowieckim prowadzi zarówno punkty apteczne, jak i apteki.
Wsie bez leków?
Punkty apteczne można otwierać tylko na wsiach, i to takich, w których nie ma apteki. Wystarczy, jeśli sprzedaje w nich technik, a nie magister farmacji. Nie można tu zrealizować recept ani kupić silnych leków. Zaletą punktów aptecznych jest za to, że stoją we wsiach, z których do prawdziwych aptek jest bardzo daleko. Dzisiaj jest w Polsce ponad 13 tysięcy aptek i niespełna 1300 punktów aptecznych. – Rozporządzenie ministerstwa nie powinno zaszkodzić punktom aptecznym we większych miejscowościach – ocenia Wojciech Brejnak, prezes Farmapunktu. – Natomiast dla punktów w miejscowościach mniejszych, które i tak już działały na granicy opłacalności, odcięcie możliwości handlowania tymi lekami jest bardzo groźne. My prowadzimy kilka punktów aptecznych. W przypadku dwóch będziemy musieli rozważyć ich likwidację – zapowiada.
Skreślone plastry na odciski
Sklepy zielarsko-medyczne są w jeszcze gorszej sytuacji. Jest ich w Polsce około tysiąca. Wiele z nich istnieje nawet od pół wieku w tym samym miejscu. W PRL-u nosiły szyld Herbapolu, a niespełna 20 lat temu zostały sprywatyzowane. Mają swoich stałych klientów i do dzisiaj dawały utrzymanie właścicielom. Teraz właściciele wielu z nich twierdzą, że grozi im bankructwo. Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia nie dopuścili bowiem do obrotu w ich sklepach nawet ciechocińskiego szlamu leczniczego, szamponu przeciwłupieżowego Nizoral czy witaminy C w dawkach 200 mg, nie mówiąc o silniejszych środkach. Ten sam los spotkał płyn i plastry na odciski, zasypkę przeciw poceniu stóp, wapno musujące, kwiat malwy czarnej, krwawnika i wrzosu, ziele majeranku, wazelinę białą... – Nie możemy handlować nawet tak oczywistym asortymentem dla sklepów zielarskich, jak bocheńską i iwonicką solą do kąpieli – mówi Urszula Jarosz z Polskiej Izby Zielarskiej, właścicielka sklepu zielarsko-medycznego w Katowicach. – Musimy odsyłać do aptek klientów, którzy kupowali u nas dotąd np. maść cynkową – dodaje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak