Zachód spogląda z szacunkiem na bogactwo krajów Zatoki Perskiej. Przesadna, ale trafna w swej istocie opinia mówi, iż zachodni przywódcy tylko dlatego nie wiążą butów arabskim panom nafty i gazu, iż ci ostatni noszą sandały.
W samolocie Qatar Airways żadna ze stewardes nie miała arabskich rysów. Przeważały Azjatki z Dalekiego Wschodu. Gdy poprosiłem o jakąkolwiek arabskojęzyczną gazetę, były szczęśliwe, gdy w końcu udało im się znaleźć jeden jedyny egzemplarz. Na lotnisku w Doha większość umundurowanych urzędników i funkcjonariuszy mówiła raczej po angielsku i miała ciemną cerę. Pakistańczycy, Bengalowie… Sudańska rodzina nie potrafiła porozumieć się z jednym z nich po arabsku. Katar, podobnie jak inne kraje Zatoki Perskiej, przyciąga setki tysięcy cudzoziemskich pracowników – azjatyckich robotników i zachodnich specjalistów. To jedno z epicentrów globalizacji.
Siła kropli
O ile poprzedni, 2008 rok był w Polsce „rokiem Gruzji”, o tyle teraz przeżywamy coś w rodzaju „roku Kataru”. Obydwa kraje nie funkcjonowały przedtem w powszechnej świadomości Polaków. Obydwa wdarły się nagle do niej za pośrednictwem doniesień medialnych. Gruzja miała być dla nas i Europy ważna jako kraj przesyłowy dla gazu znad Morza Kaspijskiego i Azji Środkowej. Katar ma mnóstwo własnego gazu. I nie jest związany trasami gazociągów. W skroplonej postaci gaz jest rozwożony statkami po całym świecie. To „siła kropli” – jak reklamuje się katarskie przedsiębiorstwo gazowe w telewizji al-Dżazira. Tymczasem o samym Katarze mało dotąd słyszeliśmy. W tle określeń typu „inwestor z Kataru” czy „szejkowie kupują stocznie” pobrzmiewa w Polsce jakaś ironia. Opinia publiczna nie traktuje tej „arabskiej awantury” całkiem poważnie. Tymczasem Zachód podchodzi do funduszy inwestycyjnych znad Zatoki Perskiej z szacunkiem, jak do ostatniej deski ratunku w zdrenowanym recesją świecie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stanisław Guliński, arabista, znawca problemów Bliskiego Wschodu