U Karoliny Żarneckiej do teraz zachowały się w piwnicy metalowe sztangi do skuwania lodu na rzece. Dziś do przechowywania lodów służą chłodziarki, a górale swój mrożony specjał przewożą rodzinie w USA samolotem w termosach.
Od pół roku lodziarnie w Nowym Targu serwują swoje słynne na cały kraj lody z... atestem. Nowotarskie delicje trafiły na listę produktów tradycyjnych Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Już dawno zakochali się w nich aktorzy, zwykli turyści, a nawet kardynałowie.
Przepis ściśle tajny
Nowotarscy lodziarze zazdrośnie strzegą receptury na swoje znakomite lody. Jedno jest pewne: składniki muszą być naturalne. – Mleko, śmietana i jaja muszą być świeże, żeby dawały właściwą kompozycję – zdradza Karolina Żarnecka, właścicielka najstarszej lodziarni na nowotarskim Rynku i żona Franciszka Żarneckiego, który produkcję lodów rozpoczął kilka lat po II wojnie światowej. Zajmowała się nią również Zofia Żarnecka, siostra Franciszka. Potem tajemnice „mroźnego zawodu” przekazała swojej córce Zofii Lubieńskiej, a ta z kolei swoim dzieciom – Katarzynie i Magdalenie. – To jest tak jak z kucharkami i tym samym przepisem na ciasto. Nie ma szans, żeby wyszło takie samo w smaku od jednej i od drugiej gospodyni. Podobnie jest z produkcją lodów w Nowym Targu. Na ostateczny smak składają się drobiazgi. Wystarczy czegoś więcej albo mniej dodać i już wychodzi inaczej – uśmiecha się Zofia Lubieńska.
Z rzeki do piwnicy
Pani Zofia zaprasza nas na zaplecze. Pracują tu nowoczesne maszyny. Kiedy lody są gotowe, słychać specjalny dzwonek. Ciekawe, jak przyrządzano lody, kiedy nie było lodówek i prądu elektrycznego? U Karoliny Żarneckiej do dzisiaj zachowały się w piwnicy metalowe sztangi do skuwania lodu na rzece. – Mąż z pomocnikami w zimie jeździł furmankami nad Dunajec. Szukali miejsc, gdzie jest gruba pokrywa i wykuwali otwory. Potem łamali lód i przywozili go do domu – opowiada. Kry składano w tzw. lodowni – dużej piwnicy z murami metrowej grubości. Aby lód się nie topił, kry przekładano trocinami i przykrywano słomianymi matami. Przez całe lato w trakcie produkcji lodów rano i w południe nabijało się lodem z rzeki pojemniki, zasypywało solą i tak się zamrażało lody do jedzenia – wspomina Karolina Żarnecka. Taki sam sposób chłodzenia stosowała Zofia Żarnecka. Prowadzenie lodziarni w czasach komunistycznych nie było takie proste jak dziś. – Władza zarzucała nam, że jesteśmy kapitalistami. Byliśmy zmuszani do zamykania produkcji i sprzedaży lodów. Trzeba było też z różnych względów zmieniać lokalizację – wspomina Zofia Lubieńska.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jan Gąbiński, korespondent "Gościa" z Podhala