Finał piłkarskiej Ligi Mistrzów to nie tylko pojedynek gwiazd – Cristiano Ronaldo z Leo Messim. To także konfrontacja dwóch odmiennych wizji futbolu. Podobnie jak rok temu w finałach Mistrzostw Europy, górą było piłkarskie Południe.
Piłka nożna to coś więcej niż sport. To zjawisko kulturowe ważne dla milionów ludzi. Sławny hiszpański filozof José Ortega y Gasset nazwał nawet futbol ironicznie „religią XX wieku”. Budzącej ogromne emocje sportowej rywalizacji towarzyszą specyficzne tradycje i zwyczaje. Manchester United i FC Barcelona, które 27 maja rywalizowały o tytuł najlepszej drużyny kontynentu, reprezentują dwie najmocniejsze obecnie ligi w Europie – angielską i hiszpańską. Ich pojedynek był jednak także konfrontacją dwóch różnych wizji roli piłki nożnej w społeczeństwie, swoistą rywalizacją Północy z Południem.
Dawniej różnice między piłką brytyjską a hiszpańską były bardzo widoczne nawet na boisku, w stylu gry. Brytyjczycy słynęli z żelaznej kondycji, świetnej gry głową i schematycznej taktyki opartej na dośrodkowaniach. Lepiej wyszkoleni technicznie Hiszpanie hołdowali indywidualnym popisom, dryblingom, grali jednak chaotycznie i w wolnym tempie. Tak drastyczne różnice już nie istnieją. Globalizacja dotyczy także futbolu. Wszystkie najlepsze drużyny grają stosunkowo podobnie. Poza boiskiem różnice są jednak nadal kolosalne. Symbolem tych różnic są trenerzy obu zespołów: Alex Ferguson i Josep Guardiola.
Pospólstwo i elita
Zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Hiszpanii piłką nożną interesują się miliony ludzi. Na Wyspach jednak futbol od początku był rozrywką przede wszystkim niższych warstw społecznych. Sportami brytyjskich elit był krykiet, golf, tenis, nawet rugby. Piłkę nożną traktowały one natomiast z pobłażliwym dystansem, wręcz lekceważeniem. Dlatego nikogo nie razi, że trener Manchester United Alex Ferguson, który w dowód uznania dostał od królowej szlachecki tytuł, zachowuje się publicznie w sposób prostacki. Sir Alex na trenerskiej ławce ostentacyjnie żuje gumę, na konferencjach prasowych obraża innych trenerów, a w szatni nie tylko wrzeszczy, ale nawet ucieka się do rękoczynów. Kiedyś rzucił butem w Davida Beckhama i – ku rozpaczy tysięcy fanek – uszkodził wypielęgnowaną twarz słynnego gwiazdora.
W Hiszpanii jest inaczej. Elity społeczne w pełni utożsamiają się z uwielbianymi przez siebie drużynami. Dlatego prezesi klubów lubią zatrudniać trenerów eleganckich, dobrze ubranych, potrafiących pięknie się wysłowić. Takich jak trener Barcelony Katalończyk Josep Guardiola. Już jako piłkarz słynął z mądrych, wyważonych wypowiedzi na konferencjach prasowych. Powszechnie podziwiano też jego nienaganną prezencję. Zdarzało mu się nawet występować na pokazach mody. Jego poprzednik na ławce Barcelony, Frank Rijkaard, niewiele mu ustępował. Kilka lat temu prezes Realu Madryt zwolnił opromienionego sukcesami trenerskimi Vicente del Bosque (obecnego selekcjonera reprezentacji Hiszpanii) i zatrudnił Portugalczyka Carlosa Queiroza. Powód? Del Bosque… nie pasował do wizerunku klubu. Nie był przystojny, źle nosił garnitur i nie znał języków obcych. Skończyło się sportową katastrofą. W Anglii taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Leszek Śliwa