O adopcji przez konkubinaty hetero- i homoseksualne z wybitnym znawcą prawa rodzinnego i praw dziecka prof. Tadeuszem Smyczyńskim rozmawia Jarosław Dudała.
Jarosław Dudała: Co by Pan zrobił, gdyby był sędzią i miał zdecydować, czy pozwolić adoptować dziecko parze żyjącej „na kartę rowerową”?
Prof. Tadeusz Smyczyński: – Odmówiłbym. Według obowiązującego w Polsce prawa, wspólnie adoptować dziecko mogą tylko małżonkowie. Możliwa jest też adopcja przez osoby samotne, ale para, która chce wspólnie adoptować dziecko, musi być małżeństwem.
Wie pan, co się dzieje, jeśli matka pozwoli konkubentowi przysposobić swoje dziecko? Sama traci nad tym dzieckiem władzę rodzicielską. Był już taki przypadek.
To może wkrótce się zmienić. W klubie parlamentarnym Platformy Obywatelskiej powstał zespół, który chce wprowadzić zmiany do prawa adopcyjnego, między innymi zezwolić na adopcję przez konkubinaty.
Czy to dobre rozwiązanie?
– Niedobre. Zacznijmy od samego celu adopcji. Adopcja ma naśladować naturę, naturalną rodzinę. Dziecko ma uzyskać rodzinę bardzo podobną do tej, której mu brakuje, czyli ojca i matkę. Ponadto prawo wymaga dziś, by kandydaci na rodziców adopcyjnych mieli ustabilizowaną sytuację życiową. Konkubenci takiej ustabilizowanej sytuacji nie mają i nie chcą mieć. Zezwolenie im na adopcję byłoby powierzeniem dziecka osobom, które są niepewne, bo w każdej chwili mogą spakować walizki i sobie pójść.
Na czym polega prawny problem z konkubinatami?
– Na tym, że w razie problemów nie podlegają one właściwie żadnej kontroli. Inaczej jest z małżeństwem. Przede wszystkim nie każdy może zawrzeć małżeństwo, bo prawo przewiduje pewne przeszkody do jego zawarcia. A gdy małżeństwo się rozpada i sąd orzeka rozwód, to musi też postanowić o władzy rodzicielskiej nad dziećmi i o alimentach. W konkubinatach tej kontroli i troski prawa o dzieci nie ma. Sąd może nawet się nie dowiedzieć o rozpadzie takiego związku, bo on nigdzie nie jest rejestrowany. Jak powiedział Napoleon, skoro konkubinaty nie interesują się prawem, to prawo nie interesuje się konkubinatami.
Zdaje się, że właśnie zaczęło się interesować...
– Tak, ale po co? Po to, żeby nie mieć poważnych obowiązków, ale korzystać z dobrodziejstw przysługujących małżonkom, takich jak wspólne rozliczenia podatkowe czy prawo do adopcji. To wygodnictwo i nic więcej. W każdym razie, gdyby ktoś chciał dopuścić adopcję przez konkubentów, to musiałby najpierw wprowadzić jakąś legalizację czy rejestrację konkubinatów. Tylko że wtedy nie byłoby sensu istnienia zwykłego małżeństwa. Bo po co wprowadzać dwa rodzaje małżeństwa: jedno jakby łatwiejsze, a drugie trudniejsze? W sumie godziłoby to w zwykłą rodzinę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała