Herculesy będą największymi maszynami transportowymi Polskich Sił Powietrznych. Pierwszy wyląduje 24 marca w bazie w Powidzu koło Poznania.
O pozyskaniu tych transportowców mówiło się od dawna. Najpierw miały to być Herculesy z brytyjskiego demobilu. Okazały się jednak tak przerdzewiałe, że ich remont był nieopłacalny. Ostatecznie wybrano 5 blisko 40-letnich, używanych maszyn z rezerwy amerykańskiej. Amerykanie wzięli na siebie koszt ich rozkonserwowania, remontu i modernizacji. Rządowy program Foreign Military Financing przeznaczył na to 98,4 mln dolarów. Zgodnie z kontraktem, podpisanym jeszcze przez rząd SLD, strona polska finansuje szkolenia naszych pilotów i mechaników oraz modernizację bazy w Powidzu, tak by mogły w niej stacjonować Herculesy. Lotnisko to ma być także bazą przeładunkową NATO. Oznacza to konieczność nakładów finansowych o łącznej wysokości 766 mln zł. Część z tej kwoty pochodzić będzie ze środków Sojuszu Północno-atlantyckiego. Pierwszy Hercules przyleci do Powidza 24 marca, kolejne mają się tam znaleźć w przyszłym roku.
Sprzęt dla Bonda
Wprowadzony do służby w 1956 r. Lockheed C-130 Hercules to samolot ceniony i lubiany. Najlepszy dowód, że używa go ponad 50 krajów i jest to trzecia maszyna (po legendarnej superfortecy B-52 i angielskiej Canberze), która dołączyła do ekskluzywnego klubu samolotów wojskowych, użytkowanych przez co najmniej 50 lat. W Polsce ten turbośmigłowy czterosilnikowiec uchodzi za kolosa, ale tak naprawdę jest samolotem średniej wielkości. Ważne, że potrafi startować i lądować na lotniskach nieutwardzonych. (Były nawet przypadki lądowania na lotniskowcach, i to bez użycia lin hamujących!) Na jego bazie zbudowano kilkanaście wersji: od zwykłego transportowca, przez latającą cysternę i skrzydlaty szpital, aż po potężnie uzbrojony samolot szturmowy. Dawniej Herculesy wyposażane były też w tzw. system Fultona, umożliwiający podjęcie w locie rozbitka stojącego na ziemi. System ten, składający się z liny, zakończonej balonem wypełnionym helem, wystąpił w jednym z filmów o Jamesie Bondzie („Operacja Piorun”).
Po co nam to?
Herculesy są potrzebne polskiemu lotnictwu wojskowemu do przewozu żołnierzy i cięższego sprzętu na większe odległości, na przykład do Afganistanu. Jak dotąd podobne zadania spełniały czarterowane od Ukraińców samoloty An-124 oraz mniejsze transportowce CASA C-295M, które nie są jednak w stanie pokonać tak dużych odległości bez międzylądowania. C-130 może przewozić 92 pasażerów lub 64 spadochroniarzy. Przestrzeń ładunkowa pomieści ładunek o masie 20 ton, w tym na przykład dwa samochody typu Humvee albo jeden transporter opancerzony, choć akurat używanego przez polską armię Rosomaka już nie.
Ponieważ podarowane nam przez Amerykanów samoloty mają już prawie 40 lat, przez Polskę przetoczyła się dyskusja, czy warto nawet za darmo brać pięć staruszków, czy lepiej kupić chociaż jednego, a najlepiej kilka nowych Herculesów. Ostatnio zwolennicy drugiego z tych rozwiązań trochę ucichli, skąd polska armia miałaby w czasie kryzysu wziąć pieniądze na nowe maszyny. Nasz kraj odrzucił nawet amerykańską propozycję zamontowania do naszych Herculesów mocniejszych silników i nowoczesnej awioniki, tzw. szklanego kokpitu, w którym monitory zastępują tradycyjne, zegarowe przyrządy. Pozostaje mieć nadzieję, że darowane nam Herculesy będą Polsce dobrze służyły przez następne 20 lat. Na tyle szacowana jest ich żywotność, pod warunkiem przeprowadzania odpowiednich remontów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała