Eskalacja konfliktu izraelsko-palestyńskiego w Gazie jest wszystkim zainteresowanym stronom na rękę. Wbrew powodzi wezwań do pokoju, potępień i ubolewań… Strefa Gazy pod rządami Hamasu to świat, którego nie da się zrozumieć.
Izrael ma prawo do obrony i nie mógł dłużej tolerować ostrzeliwania swojego terytorium palestyńskimi rakietami ze Strefy rządzonej przez islamistów, otwarcie hołdujących terrorystycznym metodom walki i nieuznających prawa państwa żydowskiego do istnienia. W oczekiwaniu na przyszłoroczne wybory premier E. Olmert z partii Kadima chce pokazać, że potrafi zadbać o bezpieczeństwo obywateli nie mniej niż prawicowy Likud pod wodzą B. Netenyahu. Do tego dochodzi zapewne chęć wymierzenia Hamasowi decydującego ciosu w ostatnich dniach prezydentury G. W. Busha w sojuszniczych Stanach Zjednoczonych. Polityka B. Obamy wobec Bliskiego Wschodu pozostaje zagadką.
Mimo oficjalnych protestów nie jest też tajemnicą skryte zadowolenie rządzącego Autonomią Palestyńską prezydenta M. Abbasa. Trzy lata temu Hamas pokonał jego organizację Fatah w demokratycznych wyborach do palestyńskiego zgromadzenia ustawodawczego, a w 2007 r. zbrojnie przejął kontrolę nad Strefą Gazy. Geograficzny rozdział Strefy Gazy i reszty terytoriów palestyńskich – tzw. Zachodniego Brzegu Jordanu – praktycznie pozostawił prezydenta Abbasa w podjerozolimskim Ramallah bez szansy na odbicie Strefy z rąk Hamasu. Prezydent Abbas nie może sobie pozwolić na otwartą satysfakcję z działań, które przynoszą śmierć i rany setkom cywilnych mieszkańców Strefy, jednak po cichu liczy, iż izraelskie czołgi utorują jego ludziom drogę do odzyskania władzy nad Gazą.
Hamas chce walczyć
Hamas w wigorze walki czuje się jak ryba w wodzie. Islamski Ruch Oporu (skrót arabskich odpowiedników tych słów to właśnie hamas, co jednocześnie samo jest słowem i oznacza „gorliwość”, „entuzjazm” czy „zapał”) nie chce tak naprawdę negocjować ani z Izraelem, ani z Fatahem, ani nawet z Egiptem, z którym granica stanowi niekontrolowany przez Izrael odcinek styku ze światem zewnętrznym. Hamas chce walczyć, bo głęboko wierzy, iż przemoc to jedyny argument, który rozumie „syjonistyczny wróg”. Względny sukces libańskiego Hezbollahu w konfrontacji z Izraelem w 2006 r. tylko go w tym utwierdził. Hamas nie chce ogólnopalestyńskiej zgody z rządem Autonomii w Ramallah, bo prowadzone przezeń negocjacje z Izraelem prowadzą donikąd. Boi się wręcz ewentualnej integracji swoich bojowników z siłami bezpieczeństwa Autonomii, gdyż od kiedy Fatah współpracuje wywiadowczo z Izraelczykami, grozi to natychmiastowymi aresztowaniami członków Hamasu na Zachodnim Brzegu. Hamas chce 120 tunelami z Egiptu sprowadzać żywność, paliwo, pieniądze, lekarstwa i broń, ale unika zbyt bliskich kontaktów z władzami w Kairze, które goszczą u siebie amerykańską ambasadę z 7 tysiącami osób personelu i prowadzą ostrą walkę polityczną z islamistyczną opozycją.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stanisław Guliński, arabista, znawca problemów Blskiego Wschodu