Pojechałam do Zambii, żeby pomóc biednym, a to oni pomogli mnie. Pokazali, co jest najważniejsze – mówi Ania Pająk, studentka, o której pisaliśmy przed rokiem, kiedy leciała do Lusaki.
Ania wróciła ponad miesiąc temu. Pisze pracę magisterską o AIDS w Afryce. I marzy, żeby wrócić tam na etat w jakiejś instytucji humanitarnej. Bo pobyt w Zambii zmienił jej podejście do świata i siebie. Jako wolontariuszka pomagała siostrom misjonarkom Świętej Rodziny, prowadzącym w Chawamie – największym compoundzie, czyli osiedlu Lusaki – ośrodek „Opatrzność Boża” dla osieroconych dzieci i ludzi starszych. Któregoś wieczoru pilnujące obejścia psy znienacka zaatakowały ją i potraktowały jak obcą. – W nocy nie było sensu jechać do szpitala, s. Aniela opatrzyła mi rany – opowiada. – Dziękowałam Bogu, że psy pogryzły mi nogi, a nie twarz. W kraju pewnie bym panikowała, złościła się, że będę mieć nogi z bliznami, tam zachowałam spokój. Afryka uczy odpowiednich proporcji.
Znamy cię!
Przez pierwszych sześć dni po przylocie czuła się trochę zagubiona. Nie znała nikogo i wydawało jej się, że nikt jej nie zna. Nagle, podczas wizyty w innej misji, powitali ją serdecznie: „Znamy cię z gazety”. Okazało się, że w większości misji w Afryce czytają „Gościa”. – A myślałam, że to miejsce odcięte od świata – śmieje się. Później stopniowo obserwowała, jak biorą w łeb wszystkie stereotypy. W przedwyjazdowej rozmowie zwierzała się, że chce żyć jak tubylcy, nosić kilometrami wodę. Na miejscu okazało, że zwykle wodę trzeba nosić, ale tam, gdzie mieszkała, nie było to konieczne. Jednak czytający jej deklaracje w „Gościu” pokpiwali: „No to noś tę wodę na głowie”. Mieszkała w centrum bardzo biednej dzielnicy. – Najpierw myślałam, że to slumsy – straszna bieda, małe domki z cegieł, z dachem z blachy przytrzymywanym kamieniami, żeby się nie zerwał, brak drzwi, śmieci na ulicach, codziennie rano kolejki po wodę – wylicza. – Bogatsi, mieszkający w lepszym miejscu Zambijczycy, chwytali się za głowę: „Biała w Chawamie! O Boże!”. – Ale to stereotyp, że biedni są źli, okradną i zabiją – protestuje. – Byli życzliwi i z wieloma się zaprzyjaźniłam. Kiedy szła ulicami, żeby robić zdjęcia, wołali za nią: „To przyjaciółka Johna”. – A John to niepełnosprawny chłopczyk, który ma najpiękniejszy uśmiech na świecie – wyjaśnia. – Uczyłam go liczyć, aż wszyscy się dziwili, że potrafi. Tam nikt nie wyklucza chorych i kalekich. Mieszkańcy Chawamy (śmieje się, że to brzmi prawie jak Hawana) nauczyli ją też, jak ważne jest celebrowanie bycia w rodzinnym gronie. Zobaczyła, że długie wieczory spędzają w gronie najbliższych na rozmowach przed domami, gdzie toczy się ich całe życie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych