Kopciuszki są w każdym wieku. Mają chude lub grube portfele. Są z wielkich miast i małych wsi. I wszystkie chcą wyglądać. Za dwa złote.
Kopciuszki nie szukają już dobrych wróżek. Wolą Ciucholandy, Szmateksy, Lumpeksy, Stare Szafy, Peweksy lub też po prostu Znane Sieci Sklepów. Jak zwał, tak zwał. Najważniejsze, że za kilka złotych mogą przemienić się w prawdziwe księżniczki. Jeszcze kilka lat temu pochodziły przeważnie z małych miejscowości. Teraz ubrania z używaną odzieżą opanowały również wielkie miasta. Kopciuszków przybyło i wyszły na ulice. Na Bazarową w małym Otwocku i Marszałkowską w dużej Warszawie.
Dziady u Prady?
Kopciuszki można z grubsza podzielić na dwie grupy. Pierwsza rzeczywiście nie może sobie pozwolić na zakup ubrań w „normalnych” sklepach. To młode dziewczyny, emerytki, panie najmniej zarabiające. Druga ma pieniądze i kupuje w „prawdziwych” sklepach, ale... po prostu lubi kopciuszkowanie. Co ciekawe, kopciuszkowa klasa średnia, biorąc przykład z polityków czy gwiazd, zwykle nie ukrywa kopciuszkowania przed znajomymi i rodziną. – Uwielbiam chodzić „na ciuchy” – mówi Anna z Warszawy, współwłaścicielka firmy zatrudniającej kilkanaście osób. – Nie mam z tego powodu kompleksów, może dlatego, że stać mnie na kupowanie ubrań nowych.
Jednak „polowanie na ubranie” mnie wciągnęło i robię to nawet co kilka dni. Mam swój ulubiony sklep, gdzie ciuchy są naprawdę świetnej jakości, firmowe, porozwieszane na eleganckich wieszakach. Za całkowity komplet firmowych, modnych rzeczy: żakiet, spódnicę i bluzkę, zapłaciłam ostatnio 72 zł. Normalnie musiałabym wydać minimum 500. Pani Anna (pozbawiona kompleksów) nie zgadza się na podanie pełnych danych osobowych. Wiadomo, ludzie są różni. Przeczytają, obgadają. – Jakby do ciuchowni sami nie chodzili – z przekąsem kończy pani Anna, w przezroczystej reklamówce wynosząc kolejny łup: dwie pary świetnych spodni jeansowych angielskich za 24,50.
Równie ostrożna jest pani Iksińska (tak się przedstawia) – właścicielka niewielkiego ciuszkowego sklepu w podwarszawskim Otwocku. Jako Iksińska opowie wszystko, jak na spowiedzi: – Kocham tę pracę. Kiedyś pracowałam sześć lat jako sprzedawca używanej odzieży w Warszawie. Po-stanowiłam w końcu własny biznesik otworzyć. Namacha się człowiek, ale warto. Klientki jak raz się przekonają, że towar mam świetny, to wracają. Pogadać i kupić coś nowego. O przepraszam, zapomniałam: starego – śmieje się Iksińska. – Nowego, nowego – komentuje pod nosem wysoka kobieta na jeszcze wyższych szpilkach. – O, proszę. Nawet z oryginalną metką tu bluzka wisi. – A, bo to się wstydzą mówić, że kupują „na ciuchach”. A potem przychodzą do roboty z metką Prady czy Dorothy Perkins i myślą, że im wszyscy uwierzą, że w butikach kupiły – podśmiewa się kolejna klientka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska