Sześciolatki pójdą do szkoły. Po co? Nie wierzcie, jak ktoś mówi, że to dla ich dobra. Nie. Chodzi o to, by je… wykorzystać. Mają szybciej skończyć szkołę i zacząć pracować. Nawet kosztem gorszego wykształcenia.
Przed tym problemem od ponad ćwierć wieku stoi cała Europa: rodzi się coraz mniej ludzi, a emeryci żyją coraz dłużej. Brakuje więc rąk do pracy. Jak z tym sobie poradzić? Na opóźnienie wieku emerytalnego nikt się nie chce zgodzić, podobnie na wydłużenie czasu pracy. Imigranci z biednych krajów, którzy łatają dziury na rynkach pracy bogatych państw, z trudem integrują się ze społeczeństwami zachodnimi. Poza tym w niektórych krajach i tak jest ich już bardzo wielu. A zatem nie ma wyjścia? Będzie coraz gorzej?
Rezerwy tkwią w maluchach
Jest sposób. Rozwiązanie nasuwa się samo. Rezerwy tkwią w dzieciach. Trzeba szybciej posyłać je do roboty i rąk do pracy przybędzie. Jedyny problem to jakoś tak to uzasadnić, żeby rodzicom wydawało się, że to wszystko dla dobra ich pociech. Nie można więc tak po prostu skrócić edukacji szkolnej. W wieku sześciu lat maluch wędruje zatem do szkoły, w której robi mniej więcej to samo, co robiłby w przedszkolu. Poszczególne etapy edukacji kończy rok wcześniej, obniża się więc wymagania, by mógł im sprostać. Maturę zda w wieku lat 18, a nie 19 jak dotychczas. A rodzice dają sobie wmówić, że skrócenie edukacji o rok zostało nadrobione, kiedy dziecko miało sześć lat i z trudem składało litery, bawiąc się pluszakami.
Teraz tę samą ścieżkę, którą poszło już wiele społeczeństw zachodnich, funduje nam polski rząd, mówiąc, że nawiązuje do europejskich standardów. Tylko jakoś nikt nie wspomina, że w porównawczych europejskich badaniach poziomu wiedzy uczniów (tzw. badania PISA) ostatnio bryluje Finlandia, w której szkołę zaczyna się wciąż w wieku siedmiu lat. Uzasadniając posyłanie sześciolatków do szkoły, mówi się o wyrównywaniu szans. Rodzice biorą to za dobrą monetę i zapewne dlatego protesty są nieliczne, choć Karolina i Tomasz Elbanowscy, dziennikarze prowadzący portal internetowy www.ratujmaluchy.pl, zebrali pod apelem o wstrzymanie reformy 18 tys. podpisów.
Elbanowscy zwracają uwagę na wyniki przeprowadzonych w 2007 roku przez Akademię Świętokrzyską badań stopnia przygotowania do szkoły sześciolatków chodzących do zerówki w szkole i w przedszkolu. Okazuje się, że dzieci po zerówce przedszkolnej są pod każdym względem lepiej przygotowane. Wyrównywanie szans oznacza więc zapewne równanie w dół. Narzekanie na polską szkołę zawsze było modne. Dopiero kiedy Wielka Brytania otwarła rynek pracy dla Polaków, okazało się, że z naszym wykształceniem nie jest tak źle. Brytyjczycy często chwalą wiedzę i przygotowanie zawodowe swych polskich pracowników. Mało kto wtedy komentował, że w wielu krajach europejskich obowiązek szkolny trwa krócej niż w Polsce. Jak zauważyła w periodyku „Wychowawca” Jolanta Dobrzyńska, była wicedyrektor Departamentu Kształcenia i Wychowania MEN, w Polsce aż 91,7 proc. uczniów kończy szkoły ponadgimnazjalne, a średnia europejska wynosi niecałe 78 proc. O jakości kształcenia decyduje przede wszystkim jego końcowy fragment. Kończący licea w wieku lat dziewiętnastu Polacy są dojrzalsi od wielu swoich osiemnastoletnich europejskich kolegów, posłanych do szkoły już w wieku lat sześciu, czy nawet pięciu jak Brytyjczycy. Teraz lekką ręką rezygnujemy z tego atutu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Leszek Śliwa