U podłoża mojej kariery w cichociemnych jest fotografia. Specjalizowałem się nie tylko w robieniu zdjęć, ale również w obróbce laboratoryjnej, powiększaniu, kadrowaniu itd. To był początek mojej kariery fotograficznej.
Kiedy byłem studentem Uniwersytetu Warszawskiego, fotografia była moim hobby. Ze względu na moje studia byłem zwolniony ze służby wojskowej, dlatego kiedy wybuchła wojna, wstąpiłem do wojska jako ochotnik. Znalazłem się w 9.Batalionie Broni Pancernej w Lublinie i tam też nie rozstawałem się z kamerą.
W 1940 r. Winston Churchill uruchomił Special Operations Executive, czyli Kierownictwo Akcji Specjalnych. W polskim sztabie powstał Oddział VI, zajmujący się współpracą między Sztabem Głównym a podziemiem w Polsce. Szukano oficerów specjalistów z różnych dziedzin wiedzy. Wśród 37 oficerów wywiadu było trzech specjalistów reprodukcji zdjęć, którzy mieli je fałszować. Wiosną 1942 r. skoczył do kraju inż. Stanisław Jankowski, słynny „Agaton”, który przy Oddziale II KG Armii Krajowej uruchomił tzw. Wydział Legalizacji. Komórki Wydziału fabrykowały fałszywe dokumenty dla członków podziemia. Po skoku do kraju pracowałem w tym wydziale. Oprócz ośmiomiesięcznej szkoły oficerów wywiadu skończyłem kurs fałszowania fotografii i dokumentów.
Do Polski skoczyłem 9 kwietnia 1944 r. Alianci właśnie zajęli południowe Włochy. Po szkoleniu bazowaliśmy w Wielkiej Brytanii, stamtąd przerzucono nas do Algieru, a później pod Brindisi. Tam rozesłano nas w zależności od specjalizacji do różnych kwater. To wszystko oczywiście było utajnione, cichociemni nie nosili żadnych odznak ani dystynkcji. Byliśmy przerzucani zespołami na teren Polski. Odbywało się to w jasne, księżycowe noce. Startowaliśmy około piątej, szóstej rano. Lot trwał od 6 do 8 godzin, do lądowiska dolatywaliśmy około pierwszej, drugiej. Samolot musiał pokonać ponad 3 tys. km. W liberatorach, którymi nas przerzucano, wymontowano całą broń za wyjątkiem jednego karabinu maszynowego, natomiast zamontowano dodatkowe zbiorniki z paliwem.
Leciałem do kraju trzykrotnie. Za pierwszym razem nad Jugosławią zapalił się nam jeden z silników. Silnik płonął. Samolot leciał wysoko, gdzieś ponad 10 tys. m nad ziemią. Dzięki temu pilot mógł przypikować w dół i zgasić płomień. Musieliśmy wrócić. Podczas następnego lotu mieliśmy wyznaczone lądowisko w rejonie Krakowa. Niestety, mgła uniemożliwiła znalezienie placówki. Dopiero za trzecim razem, w drugi dzień Wielkiejnocy, wylądowałem na ojczystej ziemi. Podkreślam, że był to dzień Wielkiejnocy, bo pozwoliłem sobie zabrać jajko na twardo, którym podzieliłem się z tymi, którzy przyjmowali nas bardzo serdecznie na placówce.
Członkowie Wydziału Legalizacji, a było ich kilkunastu, przeważnie architekci i studenci architektury, którzy posiadali odpowiednie zdolności manualne, konieczne w tym zawodzie, nie byli przygotowywani do czynnego udziału w walce. Dowództwu chodziło o to, by nie zmarnować owoców wielu miesięcy nauki i zdolności, jakimi dysponowaliśmy. Jednak w czasie powstania warszawskiego zwyciężyła chęć walki. Inż. Jankowski „Agaton”, będący w bardzo dobrych stosunkach z płk. Irankiem-Osmeckim, wyprosił to, że znaleźliśmy się w rzucie bojowym. Zostaliśmy przydzieleni do batalionu „Pięść” kompanii „Zemsta” dowodzonego przez płk. Koteckiego ps. Okoń. W powstaniu warszawskim uczestniczyło 89 albo 91 cichociemnych, 18 zginęło w boju.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wysłuchała Aneta Kuberska, dziennikarka Radia FM