Do bankrutującej Grecji rękę wyciągnęła cała strefa euro. A to dopiero początek. Kryzys pokazał, jak bardzo w Eurolandzie teoria minęła się z praktyką.
Grecja wpadła w kłopoty, bo wydawała znacznie więcej pieniędzy, niż miała. Pieniądze unijne zamiast inwestować – przejadano. Na kłopoty nie trzeba było długo czekać. Dzisiaj w Grecji cały czas się tli, ale główny pożar został ugaszony. Kosztowało to krocie i do reszty zburzyło zaufanie inwestorów do Europy. Co to za gospodarka, w której możliwy jest „grecki przypadek”? Co to za ekonomia, w której przez lata nikt nie reagował na jawne trwonienie kapitału? Co to za strefa, w której nie ma mechanizmów dyscyplinujących kraje członkowskie? Takie kraje jak Grecja, a za chwilę być może Hiszpania i Portugalia, ciągną w dół gospodarki Niemiec czy Francji. I nie chodzi tylko o to, że akurat te dwa kraje najwięcej wyłożyły na ratowanie Grecji. Inwestorzy tracą zaufanie do europejskiej gospodarki. Nie chcą tu inwestować. Wolą za oceanem, albo w Azji. Tracą na tym wszyscy. Także ci, którzy euro nie zdążyli jeszcze przyjąć.
Z pustego nikt nie naleje
Żeby całkowicie nie stracić zaufania inwestorów i przy okazji nie pójść na dno za greckim topielcem, ministrowie finansów 27 unijnych krajów stworzyli tzw. Europejski Mechanizm Stabilizacyjny. W zamyśle ma to być stały mechanizm ratowania krajów strefy euro znajdujących się w tarapatach. Dotychczas podobny mechanizm nie istniał. Przywódcom tak bardzo zależało na uspokojeniu sytuacji, że nową strukturę stworzono w ciągu… kilku dni. Pomogło na krótko. Rynki się uspokoiły, ale tylko na kilkadziesiąt godzin.
Pakiet stabilizacyjny w sumie ma obejmować wartość ponad 700 miliardów euro. Z tego około 500 mld ma pochodzić z Unii, resztę ma dać Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Tak dużych pieniędzy nikt oczywiście nie wyłoży, więc postanowiono je zdobyć, emitując europejskie obligacje. To sposób prosty, ale ryzykowny i może być niebezpieczny np. dla Polski. My też pozyskujemy pieniądze, emitując obligacje, ale nasze są mniej atrakcyjne dla inwestorów niż europejskie. W efekcie Polska może mieć kłopoty z pożyczeniem pieniędzy.
Emisja europejskich obligacji wcale nie jest równoznaczna ze zdobyciem pieniędzy. Obligacje ktoś musi kupić. A inwestorzy strefie euro już nie ufają. Euro (w stosunku do dolara) na giełdach w Tokio i w Nowym Jorku tanieje. Tak mało jak dzisiaj nie kosztowało od 4 lat. Europejskie giełdy też rejestrują spadki. Nadszedł czas, gdy wyraźnie widać, że pustym pieniądzem problemu nikt nie naprawi. Sytuacja jest wręcz groteskowa. Przecież Grecja wpadła w kłopoty właśnie z powodu pustych pieniędzy, które nie miały pokrycia. Strefie euro potrzebne są konkretne zmiany. I oszczędności.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek