Jednym z pierwszych celów rosyjskiej operacji w Gruzji było zniszczenie rurociągów, którymi – niezależnie od Rosji – płynie ropa i gaz z Morza Kaspijskiego na Zachód
Wojna Rosji z Gruzją to wojna o ropę. Konkretnie wojna energetycznego giganta Rosji z krajem, który pośrednio czy bezpośrednio może jej monopolowi zagrozić. Niepodległa i demokratyczna Gruzja leży w interesie wielu europejskich stolic, ale dla Polski ma znaczenie wręcz strategiczne. Tylko z pomocą Gruzji możemy stworzyć alternatywę dla energetycznego uzależnienia się od Rosji. Nie powinno więc dziwić nasze zaangażowanie dyplomatyczne w rozwiązanie konfliktu.
Zbombardowany rurociąg
Rosjanie w ramach „akcji przymuszania do pokoju” dosłownie w pierwszych chwilach inwazji na Gruzję zbombardowali rurociąg, który z Baku nad Morzem Kaspijskim przez Azerbejdżan przesyła ropę do gruzińskiego terminalu Supsa nad Morzem Czarnym. To działanie zamierzone. Rzut oka na mapę nie pozostawia wątpliwości. Ropę czy gaz Europie może sprzedawać Rosja albo bezpośrednio, albo pośrednio jako kraj tranzytowy. W obydwu tych przypadkach to Rosja trzyma klucze, a właściwie kurki do rurociągów. Nieraz je zakręcała. Moskwa nigdy nie ukrywała, że surowce są dla niej narzędziem do prowadzenia polityki. To akurat nie dziwi. Każdy kraj-monopolista jest królem rynku. Moskwa nie nauczyła się jednak cywilizowanych metod w międzynarodowej polityce. Dla rządu w Rosji jest się albo przyjacielem, albo wrogiem. Tymi ostatnimi są Kraje bałtyckie, Polska czy Ukraina pod rządami prezydenta Wiktora Juszczenki i premier Julii Tymoszenko.
Kto jest zatem przyjacielem? Jak zawsze Niemcy. Pierwszy po ataku rosyjskich sił komunikat Ministerstwa Spraw Zagranicznych z Berlina mówił, że Gruzja swoją interwencją pogwałciła międzynarodowe prawo. Gruzja, nie Rosja! Później Niemcy szukali honorowego wyjścia z kłopotliwej sytuacji. Ostatecznie wybrali milczenie. Co może dziwić, Rosja znalazła oparcie także w przewodniczącej obecnie Unii Europejskiej Francji. Francuski minister spraw zagranicznych Bernerd Kouchner był pierwszym tak wysokiej rangi politykiem europejskim, który znalazł się w Gruzji po ataku Rosjan. Jego słowa były stanowcze i jednoznacznie potępiające inwazję. Ale cztery dni po rozpoczęciu konfliktu z rosyjskim prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem spotkał się francuski prezydent Nicolas Sarkozy. Po rozmowach Sarkozy powiedział, że Rosja ma prawo do obrony swoich obywateli mieszkających poza jej terytorium. Choć potępił przemoc, dał w istocie zielone światło Moskwie. Od samego początku konfliktu po stronie Rosji stały też Włochy. Rzym przestrzegał przed konstruowaniem „antyrosyjskiej koalicji” w Unii Europejskiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek