Tym razem przesadzono. Polska nie jest w stanie sprostać wymaganiom stawianym przez Komisję Europejską. Europa też, no chyba że sięgnie do kieszeni podatnika.
Gospodarka to system naczyń połączonych. Wszystko tutaj zależy od wszystkiego, a mały ruch w jednej dziedzinie oznacza trzęsienie ziemi w innej. Unia Europejska chce do 2020 roku emitować o 20 proc. mniej dwutlenku węgla niż teraz oraz do 20 proc. zwiększyć udział energii pochodzącej ze źródeł odnawialnych. Kryteria, jak obciążyć poszczególne kraje, opracowała Komisja Europejska. Do 2020 roku Polska ma produkować aż 15 proc. energii ze źródeł odnawialnych. Dzisiaj produkujemy powyżej 7 proc. Według wielu ekspertów, nasza gospodarka nie sprosta tak wyśrubowanym wymaganiom. Zresztą nie tylko nasza.
Jak to z limitami było…
Unia zaczęła nakładać limity na ilość emitowanego CO˛ już kilka lat temu. Przyznane na okres 2005–2007 wypełniliśmy nawet z nawiązką. W roku 2005 wyemitowaliśmy o 36 mln ton mniej CO˛, niż mogliśmy. Gdybyśmy teraz produkowali tak mało dwutlenku węgla co wtedy, nawet bardziej restrykcyjne normy na okres 2008–2012 byłyby spełnione. Kłopot polega na tym, że produkujemy więcej. Winę ponoszą… pogoda i pędząca gospodarka. Pogoda dlatego, że 2005 rok był wyjątkowo ciepły. W efekcie zapotrzebowanie na energię było dużo mniejsze. Druga sprawa, to obecny wzrost ekonomiczny. Potrzebuje on pożywki, a tą jest energia. Można oszczędzać, można też zwiększać efektywność, ale rosnącego w tempie kilku procent rocznie zapotrzebowania na energię w ten sposób nie da się zaspokoić. W polskich warunkach ilość produkowanej energii natychmiast przekłada się na ilość emitowanego do atmosfery CO˛. Przytłaczającą większość elektryczności produkujemy, spalając paliwa kopalne, głównie węgiel.
Na lata 2008–2012 wystąpiliśmy o limit na poziomie 284,6 mln ton CO˛ średnio w roku. Dostaliśmy pozwolenie na 208 mln ton, czyli prawie o jedną trzecią mniej. Jeszcze poprzedni minister środowiska prof. Jan Szyszko twierdził, że nie zmieścimy się w tym limicie. Sprawę zaskarżył do Trybunału Europejskiego. Ten nie chciał się zgodzić na przyspieszenie procedury i rozpatrzy ją już w czasie obowiązywania nowych przepisów. Nowy rząd też twierdzi, że w tak restrykcyjnych limitach się nie zmieścimy. Polskie wysiłki, by Bruksela dała nam wyższe limity, to nie kwestia głupiego uporu. To sprawa dla naszej gospodarki niezwykle istotna. Jeżeli restrykcyjne wymagania zostaną utrzymane, będzie nas to kosztowało obniżenie o przynajmniej 1 proc. wzrostu gospodarczego i wzrost bezrobocia. Poszybują także ceny, m.in. za prąd elektryczny, za mieszkania i za produkty rolne. Podobną sytuację ma wiele innych państw. Do Trybunału Europejskiego decyzję Komisji w sprawie limitów zaskarżyły m.in. Łotwa i Czechy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek