Święty Grzegorz Wielki powiedział: „Nierozważni pasterze w obawie przed utratą ludzkich względów często powstrzymują się od otwartego głoszenia tego, co słuszne”. Czy tak wygląda wygasły charyzmat, odrzucenie zachęty apostoła: rozpal go w sobie, daj świadectwo?
Najdroższy:
Przypominam ci, abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie od nałożenia moich rąk. Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości oraz trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa Pana naszego ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii mocą Bożą!
Zdrowe zasady, które posłyszałeś ode mnie, zachowaj jako wzorzec w wierze i miłości w Chrystusie Jezusie. Dobrego depozytu strzeż z pomocą Ducha Świętego, który w nas mieszka.
Czytaj Pismo Święte w serwisie gosc.pl: biblia.gosc.pl
Ten charyzmat dotyczy nie tylko pasterzy, ale i rodziców, nauczycieli, dziennikarzy, każdego dojrzałego chrześcijanina. Nasz Pan mówił: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię” (Łk 12,49). Tymczasem przypominamy kopcący ogarek, wypaloną pochodnię. Nie dajemy światła ani ciepła ludziom. Staliśmy się letni, rozpuszczeni w mierności. Może i nie dopuszczamy się rażącego zła, ale i nie czynimy dobra, do którego zostaliśmy powołani. Ponoć kiedyś kret miał bystre i czujne oczy, jednak schował się do wnętrza ziemi i natura, jak konsekwentny sędzia, orzekła: „Odbierzcie mu ten talent”. Samson stracił całą moc, w jaką Bóg go wyposażył jako wybrańca, ponieważ udzielał ludziom mnóstwa odpowiedzi, ale żadnej prawdziwej. W końcu pozwolił sobie ściąć włosy, symbol intymnej więzi łączącej go z Bogiem. Zamierzał dalej działać i uchodzić za autorytet wśród ludzi, lecz nie zauważył, że Pan go opuścił. Tak się dzieje, gdy miłość do głoszenia i bronienia prawdy w nas umiera. Wielu katolickich liderów i pasterzy już od dawna przeszło spod sztandarów Chrystusa pod proporce tego świata, powtarzając ludziom frazesy miłe dla uszu opinii publicznej. Nie oparli się na skale, toteż popłynęli wraz z piaskiem.
Często zdarza się ludziom przeinaczać znaczenie słów Ojca Świętego. Gdy papież Franciszek porównał Kościół do szpitala polowego, natychmiast znalazło się w nim wielu pseudodoktorów, którzy zamiast leczyć ludzi z prawdziwych dolegliwości, proponują im terapie przyjemne. Badają pacjenta i nie dostrzegają niczego, co zagraża jego zbawieniu. Zapomnieli, że grzech człowieka zabija, tylko łaska Chrystusa ratuje od śmierci. Biorą do ręki kartotekę osoby rozwiedzionej i żyjącej w nowym związku, zachwalając nie tylko pozostanie w nim, ale i przyjmowanie Komunii Świętej, bo przecież „Komunia nie jest nagrodą za dobre sprawowanie, ale pokarmem grzeszników”. Poddają duchowej tomografii czynnego homoseksualistę, zapewniając go, iż nie ma nic niemoralnego w tym, co robi. Zapominają, że pierwszą powinnością lekarza zatrudnionego w klinice Jezusa Chrystusa jest głoszenie ludziom przebaczenia grzechów, budzenia żalu za nie i stawianie przed koniecznością nawrócenia. Bo tylko w ten sposób można uprawiać najważniejszą dyscyplinę terapeutyczną świata, czyli prawdę w miłości. Chrystus umarł przecież za każdego grzesznika na krzyżu, by go pojednać z Bogiem i doprowadzić do życia wiecznego. Lecz co zrobić, gdy nikt już nie ma ochoty mówić o grzechu i nawróceniu, miłość Boża nie wstrząsa ludzkimi sumieniami ani nie budzi w duszach nadziei na niebo? Dzieje się tak, ponieważ złoża kerygmatu i łaski wygasają w zeświecczałym personelu szpitala polowego. •
Przeczytaj Czytania na każdy dzień
ks. Robert Skrzypczak