O tym, jak reagować, kiedy ktoś mówi o samobójstwie, rozmowie, która ratuje życie i stosunku Kościoła do osób, które odebrały sobie życie mówi ks. Tomasz Trzaska, ambasador kampanii „Życie warte jest rozmowy”.
Agnieszka Huf, Piotr Sacha: 10 września obchodzimy Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom. Ważny dzień. Czy dla każdego?
ks. Tomasz Trzaska: Sam dzień jest ważny na tyle, na ile uda się dzięki niemu dotrzeć do kolejnych osób z ważnym przesłaniem, by pielęgnować w sobie wrażliwość na drugiego człowieka. Łatwo wpaść jest w błędne myślenie, że ten problem mnie nie dotyka, że jest gdzieś daleko. Nigdy nie wiemy, czy ktoś w moim otoczeniu, w sposób utajony nie przeżywa najcięższego kryzysu w swoim życiu. Poza tym, zwróćmy uwagę na fakt, iż statystyki tutaj są nieubłagane – problem samobójstw narasta. Zatem, czy faktycznie nas to nie dotyka? Taki dzień jak 10 września jest okazją do tego, by zwrócić na ten problem naszą uwagę.
Statystyki samobójstw są przerażające. Słyszymy, że 5000 osób rocznie odbiera sobie życie w Polsce. To sucha liczba, ale więcej osób ginie z powodu samobójstw niż w wypadkach drogowych, to średnio 15 osób dziennie!
Dopowiem, że co 40 sekund gdzieś na świecie ktoś odbiera sobie życie. Prób samobójczych jest nawet kilkanaście razy więcej. A ileż osób boryka się z myślami samobójczymi? Sytuacje kryzysowe w życiu to problem, który nie omija niestety żadnej grupy wiekowej. Tym bardziej powinniśmy stać się bardziej wrażliwi.
Co to konkretnie oznacza?
Żeby mieć otwarte oczy. Zechcieć rozpoznać osobę w potrzebie, poświęcić jej więcej czasu, wysłuchać taką osobę, czasem zamilknąć, by dać komuś mówić. A mówiąc konkretniej: myślę, że trzeba przyswoić pewną podstawową wiedzę na temat osób w kryzysie i tego, jakie sygnały one wysyłają. To trochę jak z kursem pierwszej pomocy. Lepiej nie mieć okazji by robić komuś masaż serca czy sztuczne oddychanie, ale jeżeli będziemy umieli to robić, być może komuś uratujemy życie.
Co więc obejmuje „kurs pierwszej pomocy” profilaktyki samobójstw?
Wśród sygnałów, które wysyłają osoby w kryzysie, możemy wyróżnić długotrwałe przygnębienie, poważne zmiany w sposobie funkcjonowania czy nawet komunikaty wypowiadane wprost: „Jestem nikomu nie potrzebny” czy „Beze mnie będzie wam lepiej, dla mnie już nie ma ratunku”. Bywa tak, że osoby w zamiarze samobójczym mogą rozdawać rzeczy osobiste, regulować zaległe sprawy albo niespodziewanie stać się osobami zamkniętymi, mimo że dotąd byli towarzyscy. Dziś, w dobie Internetu mogą też wysyłać takie komunikaty w mediach społecznościowych. Wszystko to, co może być dla nas sygnałem poważnego kryzysu, należy tak potraktować. A jeśli ktoś komunikuje w chwili szczerości, że nie chce mu się żyć, to z pewnością nie wolno tego lekceważyć.
Jak wówczas reagować? Starać się pomagać samemu czy zwrócić się o pomoc do osób zajmujących się zawodowo takimi przypadkami?
Pierwszym krokiem jest rozmowa. Z pewnością poświęcenie czasu na uważne wysłuchanie to już jest bardzo dużo. Mam przekonanie, że dialog jest bardzo potrzebny na każdym etapie wychodzenia z kryzysu. Nasza kampania „Życie warte jest rozmowy” zaświadcza, że rozmowa może uratować komuś życie. Oczywiście czasem trzeba temu komuś jasno powiedzieć, że powinien skorzystać z pomocy specjalistycznej, psychoterapeuty lub psychiatry. Można zaproponować wspólne poszukanie tej pomocy. A jeśli to sytuacja zagrożenia życia, to trzeba wezwać policję i ratować taką osobę.
Co powinno nas skłonić do tego, żeby dzwonić pod numer 112?
Myślę, jasnym komunikatem dla każdego będzie sytuacja jednoznaczna, gdy np. ktoś zostawia klucze i telefon, informując: „Nie szukajcie mnie”. Albo gdy zostawia list pożegnalny lub wysyła smsa informując o tragicznym zamiarze. Uważam, że w takich sytuacjach nie wolno czekać.
Zgłaszamy swoje podejrzenie na policję. Później okazuje się, że osoba, która sugerowała odebranie sobie życia, niczego złego sobie nie zrobiła. Czy zostaniemy pociągnięci do odpowiedzialności za nieuzasadnione wezwanie?
Nie ma takiego zagrożenia. Działaliśmy w trosce o czyjeś życie. Musimy pamiętać, że w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia możemy wezwać pomoc bez zgody osoby w kryzysie, a w przypadku osób małoletnich – również bez zgody ich rodziców.
A jeśli osoba w kryzysie nie chce przyjąć pomocy, stawia opór? Do jakiego momentu powinniśmy nachalnie pomoc oferować, a kiedy powinniśmy się wycofać?
Nie wiem, czy jest jakaś konkretna recepta. Mogę powiedzieć, co ja bym zrobił. Jeżeli ktoś jest w kryzysie, ale mówi, że nie potrzebuje wsparcia, że da sobie radę, ja bym go jednak nie zostawiał, towarzyszyłbym. Może niekoniecznie mówiąc wprost: „Wiem, że jesteś w kryzysie” – raczej po prostu być przy tej osobie, próbować wzbudzić zaufanie do siebie, zapewniać, że zawsze może z nami porozmawiać. Można też poprosić inną, zaufaną osobę, wtajemniczyć ją: „Słuchaj, dzieje się coś złego, spróbuj z nim porozmawiać”. A jeśli trudna sytuacja się nasila, to powiedzieć wprost: „Jestem zaniepokojony twoim stanem, martwię się o Ciebie. Chcę, żebyś wiedział, że zrobię wszystko, żeby ci pomóc”.
W ten sposób wybijamy z ręki tej osoby argument, że nikomu na niej nie zależy…
Tak! Dostaje wtedy komunikat, że jest dla nas ważna, że chcemy się zaangażować. Nawet, jeśli ten człowiek musi sam wewnętrznie przepracować swój kryzys, to wie, że ma osoby w otoczeniu, które są gotowe pomóc. Dajemy w ten sposób nadzieję, że razem można pokonać trudności.
Jakich błędów w rozmowie z osobą, która przeżywa kryzys, powinniśmy się wystrzegać?
Najważniejsze to unikać umniejszania problemu. Dla osoby w kryzysie jej problem – nawet, jeśli nie jest największy na świecie – jest ciężarem, którego nie jest w stanie udźwignąć sama. Ważne, aby powstrzymać się od mówienia banałów: „ludzie mają gorzej, weź się w garść, ogarnij się, nie bądź słaby, wszystko będzie dobrze”.
Szkodliwe może też być wzbudzanie poczucia winy: „Popatrz, jak ja mam ciężko, a ty mi jeszcze dokładasz zmartwień” albo „Inni mają gorzej, a nie narzekają”. Osoba w kryzysie wcale nie chce w nim tkwić, jednak nie umie sobie sama z nim poradzić. Nie można tonącemu wypominać, że tonie.
Coraz częściej odnotowuje się samobójstwa wśród dzieci. Jak jako rodzic mam dostrzec, że moje dziecko ma problem, na co zwrócić uwagę? I jak je uchronić?
Specyfika kryzysu u dziecka nie zawsze jest tożsama z kryzysem osoby dorosłej. Mogą to być problemy z koncentracją, trudności w nauce, zachowania agresywne i wrogie (bunt, bójki w szkole). Może to być też wycofanie z wcześniejszych aktywności, a skupienie się silnie na jednej: gra na gitarze, ucieczka w wirtualny świat. Mogą to być zaburzenia snu czy dziennego rytmu życia. Warto pamiętać, że młode osoby (ale również i osoby dorosłe) nie mają wypracowanych mechanizmów komunikowania kryzysu. Ucieczka jest niekiedy jedyną metodą odcięcia się od złych emocji. Takie zachowania mogą świadczyć po prostu o młodzieńczym buncie, ale również o kryzysie i depresji. W każdym wypadku trzeba pomóc takiej osobie.
Aby rozpoznać symptomy, trzeba zacząć od budowania relacji rodzinnych, relacji zaufania. Silna rodzina daje szansę na to, żeby komuś pomóc. Oczywiście zdarzają się dzieci, które niechętnie się komunikują, zamykają się w sobie i ukrywają problemy. Dlatego warto, żeby rodzice rozwijali się i szkolili w tej kwestii, żeby pozyskiwali wiedzę, jak u dziecka rozpoznać kryzys. Takie materiały można znaleźć na stronie projektu „Życie warte jest rozmowy”, tam są też dostępne bezpłatne konsultacje dla rodziców.
Samobójstwa są w dużej mierze tematem tabu, nie mówi się o nich wprost. Co zrobić, kiedy w naszym otoczeniu ktoś odebrał sobie życie? Jak rozmawiać z jego bliskimi?
Przede wszystkim po prostu w ogóle rozmawiać, być z nimi, delikatnie im towarzyszyć. Jeśli chcą mówić o osobie zmarłej, to pozwolić im na to, wysłuchać, nie zmieniać tematu. Najistotniejsze jest to, by po prostu słuchać. Warto powiedzieć: „na ile będę mógł, to będę z Wami, pomogę Wam, jeśli będziecie czegoś potrzebować”. Pocieszanie osób po stracie jest ukrytym komunikatem, że nie chcemy słyszeć o przeżywanym bólu, że go nie rozumiemy. Puste pocieszanie w takiej sytuacji nie ma sensu. Pociechą jest obecność i wsparcie w przeżyciu żałoby.
Osoby po stracie samobójczej w rodzinie są w szczególnym stanie – obwiniają się, szukają przyczyn w swoich rzekomych zaniedbaniach. Może się zdarzyć, że odwiedzimy osobę po stracie i będziemy mieli pokusę zmieniać temat, chcąc ją chronić przed wspomnieniami. Ale ona i tak będzie o tym myślała! Więc lepiej zapytać: „czy chcesz o tym porozmawiać, bo jeśli tak, to jestem gotów cię wysłuchać?”. Ale jeśli nie będzie chciała mówić, to też na siłę nie naciskać. Taka zwykła, ludzka obecność jest szalenie pomocna. Warto też być z tymi osobami, żeby zdjąć z nich stygmat rodziny samobójcy. Tam, gdzie się w rodzinie pojawia samobójca, tam milkną telefony. A później mówią – wiesz, nie dzwoniłem, bo nie wiedziałem, co powiedzieć. A najbliżsi ofiary potrzebują tej naszej obecności, żeby z nimi być, wspierać.
Dawniej Kościół piętnował samobójców, odmawiał im pogrzebu. Teraz już raczej nie słyszy się o takich sytuacjach. Czy zmieniło się nauczanie Kościoła w tym względzie?
Ta sprawa ma dwa aspekty: jeden to interpretacja teologiczna, która mówi, że jest to zamach na własne życie, którego człowiek sam sobie nie dał. Czyli jest to grzech przeciwko miłości Boga, siebie i bliźniemu. Z drugiej strony rozumienie duszpasterskie Kościoła zmienia się, dziś wiemy już jasno, że samobójstwo jest wynikiem kryzysu, być może choroby. Rzadko się już na szczęście zdarza – a nie powinno się zdarzać w ogóle – ograniczanie pogrzebu, chowanie w innej części cmentarza czy np. nie wnoszenie trumny do kościoła. Zdajemy sobie sprawę, że człowiek umiera z powodu „choroby serca”, odbiera sobie życie nie po to, żeby odwrócić się od Boga, ale dlatego, że nie ma siły żyć.
Pogrzeb samobójcy jest też okazją duszpasterską do tego, żeby powiedzieć ludziom, jak poradzić sobie z tym problemem, rodzinie wlać nadzieję, że ta osoba ma szanse na Niebo, żeby zachęcić do modlitwy.
Choć oczywiście mogą być przypadki samobójstw okultystycznych, satanistycznych, które są świadomym aktem wystąpienia przeciwko Panu Bogu – tutaj rzeczywiście takie ograniczenia są zrozumiałe. Natomiast jeśli samobójstwo jest wynikiem choroby, czy kryzysu to trudno osobę, która je popełniła, traktować tak samo jak człowieka zdrowego. Zwykle akt samobójczy poprzedza tzw. stan presuicydalny: osoba czuje się pod ścianą, ma zawężone widzenie świata, czuje ogromny ból i śmierć postrzega jako jedyną szansę na ustanie cierpienia. Jej odpowiedzialność jest wtedy mniejsza.
Kiedy bliscy zmarłego pytają, „czy spotkam się z nim w niebie” – co może odpowiedzieć kapłan?
Nie może powiedzieć dwóch rzeczy: że ta osoba na pewno wejdzie do nieba albo że na pewno nie wejdzie. Trzeba mówić, że za tę osobę trzeba się dużo modlić, bo ma szanse na zbawienie, że Pan Bóg zna serce człowieka, wie, dlaczego taki czy inny czyn popełnia, więc trzeba z nadzieją prosić o miłosierdzie dla niej. Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o tym jasno, że nie powinno się tracić nadziei dotyczącej wiecznego zbawienia osób, które odebrały sobie życie. Kościół się za nich modli.
Jeżeli ty lub ktoś z twoich bliskich zmaga się z myślami samobójczymi zajrzyj na stronę kampanii "Życie warte jest rozmowy".
Piotr Sacha, Agnieszka Huf