Rosja znowu gra atomem. I stara się upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Terroryzuje Ukrainę, lecz wysyła też jasny sygnał do krajów zachodniej Europy, głównie Niemiec, że technologia jądrowa w energetyce to źródło zagrożeń. Radzi więc: pozostańcie przy gazie, rzecz jasna, rosyjskim.
Niemcy coraz głośniej rozważają wstrzymanie programu, którego efektem ma być wyłączenie wszystkich niemieckich reaktorów jądrowych. Słychać coraz więcej głosów, że do wyłączeń może nie dojść, a ponadto że do sieci energetycznej mają zostać włączone reaktory już nie funkcjonujące, o ile oczywiście przejdą odpowiednie testy sprawdzające. Jest to reakcja na brak dostaw gazu z Rosji. Jak potężna jest to zmiana, w pełni rozumieją tylko ci, którzy niemiecką politykę energetyczną śledzą przynajmniej od kilkunastu lat. W Niemczech panowała w zasadzie międzypartyjna zgoda co do tego, by gospodarkę kraju oprzeć na źródłach odnawialnych, a brakującą część energii wyprodukować, spalając gaz. Niemcy nie posiadają tego surowca, mieli więc go kupować z Rosji. Na takim rozwiązaniu bazowały przemysł i energetyka. Dążono do tego od wielu lat, do zaspokojenia tego celu była dostosowana polityka państwa, także ta zagraniczna, niezależnie kto był kanclerzem. Najpierw powstała pierwsza nitka gazociągu łączącego Rosję z Niemcami położonego na dnie Bałtyku, potem rozpoczęto budowę kolejnej. Ta została ukończona i lada dzień miała rozpocząć działanie, ale 24 lutego cały ten plan rozsypał się jak domek z kart. Dla Niemców ta energetyczna układanka była kluczem do rozdawania energetycznych kart w Europie. Dwiema nitkami miało płynąć znacznie więcej gazu, niż Niemcy potrzebowali. Nadmiar miał być sprzedawany dalej. Dla Rosji biznes z Niemcami miał być sposobem na zarabianie ogromnych pieniędzy, ale także dowodem na to, że Moskwa jest wiarygodnym partnerem gospodarczym. No bo skoro nawet Berlin robi z nią interesy…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek