Są reżyserzy, z którymi chcą pracować niemal wszyscy aktorzy. Nawet za niewielkie stawki, choćby w epizodach. To przypadek Wesa Andersona. Pełna lista gwiazd, które oglądamy w jego najnowszym filmie „Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun” (Canal+), zajęłaby połowę tego felietonu.
Są starsi (Bill Murray) i młodsi (Timothee Chalamet), panie (Léa Seydoux) i panowie (Owen Wilson). Kto nie dostał zaproszenia na plan, zapewne boleśnie to przeżył. Filmy Andersona nie zdobywają wielkiej widowni, ale mają urok, klasę i swój niepodrabialny styl. Aktorzy eksploatowani w komediach, kinie akcji, brutalnych thrillerach, jak widać, chcą zagrać w czymś, co ma sens. I jest piękne. Jedni dla satysfakcji, inni pewnie z powodu snobizmu.
Panuje opinia, że to kino dla koneserów potrafiących wytropić arcydzieło (nawet gdy na takie nie wygląda), bezbłędnie wychwytujących wszystkie cytaty z klasyki, wizualne cuda, intelektualne dialogi. Ale kto ich nie wyłapie, też będzie miał dużą przyjemność z oglądania. I dobrą zabawę. Film jest bowiem zrobiony nie dla krytyków, lecz dla widzów. Zwłaszcza tych, którzy kochają kino. I stare, dobre lata dziennikarstwa.
„Kurier…” składa się z kilku nowelek, jak gazeta z różnych sekcji: polityka, społeczeństwo, kultura, sport, kuchnia – życie w całym swym bogactwie. Życie prawdziwe, choć redakcja mieści się w fikcyjnym miasteczku Ennui-sur-Blasé. Ale reporterzy i reporterki (wspaniała jak zawsze Frances McDormand) to prawdziwi artyści w swoim fachu. Dosłownie tak traktuje ich redaktor naczelny, świadomy, że autor wie więcej o swoim temacie i bohaterze, że ma swoją koncepcję i powód, dla którego pisze tak, a nie inaczej. Redaktor jest tu niczym trener drużyny gwiazd, umiejętnie wykorzystujący ich potencjał. Trochę anachroniczny w epoce despotycznych szefów, którzy zawsze wiedzą lepiej, a potem sami stają się bohaterami sensacyjnych publikacji. Tak jak anachroniczne wydawać się mogą szalone eskapady reporterów w czasach dziennikarstwa z internetowej kserokopiarki. Chociaż… jak się dobrze zastanowić, to czy coraz częściej za takim „anachronizmem” nie tęsknimy?
Nie jest przypadkiem, że coraz więcej utalentowanych reporterów pisze książki, nie znalazłszy dla siebie miejsca w rozpolitykowanej i rozplotkowanej prasie („Gość Niedzielny” jest oazą na wysychającym lądzie). Ale Wes Anderson nie ubolewa ani nie pomstuje na rzeczywistość. Po prostu pokazuje, że dziennikarstwo może być fascynującą opowieścią o ludziach. Każdy ma swoją historię, a reporter jest tym, który słucha, obserwuje, jest blisko i nie zostawia swojego bohatera na łasce losu. Być może tu leży rozwiązanie zagadki kryzysu współczesnego dziennikarstwa. Za bardzo oddaliło się od ludzi. •
Piotr Legutko