Dwunastoletni Archie został odłączony od aparatury podtrzymującej życie. Zgodnie z procedurami uznano go za zmarłego. Decyzję, by chłopaka odłączyć, podjął Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Tej tragedii, jak i wielu innych, można było uniknąć. Dzisiaj jednak, dopiero gdy mleko się rozlało, znowu temat nas ekscytuje, a średnio interesuje nas to, co było tego powodem.
Archie był nieprzytomny od 7 kwietnia. Rodzice nie chcieli dopuścić do odłączenia syna od aparatury podtrzymującej życie, bo uważali, że chłopiec – tu cytat matki – „walczył do samego końca”. Nie mogę sobie wyobrazić dramatu najbliższych, ale wiem, co dzisiaj o takich przypadkach mówi medycyna. Dla Archiego nie było ratunku, a utrzymywanie go w stanie, w którym się znalazł, było bezzasadne. Mózg chłopca (pień mózgu) był bezpowrotnie zniszczony, a tego typu uszkodzeń nie da się naprawić. Z tego typu uszkodzeniami nie da się też żyć. Chyba że za życie uznamy podtrzymywanie przez szereg urządzeń podstawowych funkcji organizmu, jak oddychanie, karmienie czy wydalanie. Choć oficjalnie Archie Battersbee zmarł w ostatnią sobotę, jego życie zakończyło się na początku kwietnia, kiedy chłopak postanowił wziąć udział w wyzwaniu polegającym na odcięciu dopływu krwi do mózgu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek