Tym, co rzuca się w uszy w naszych nadmorskich letniskach, jest wulgarność. Brzydkie słowa przestały być wyrazem emocji w skrajnych sytuacjach. Stały się „normalnym” elementem zwykłej komunikacji.
09.08.2022 08:00 GOSC.PL
Ludzie klęli i rzucali mięsem zawsze. Większość z nich jednak starała się nie czynić tego notorycznie lub starała się nie czynić tego w miejscach publicznych. Dziś, przynajmniej w wielu nadmorskich letniskach, norma ta jest powszechnie łamana. Brzydkich słów używają nie tylko panowie popijający alkohol lub rapujący młodzieńcy. Używają ich nawet rodzice wobec dzieci, zadbane kuracjuszki wobec swych towarzyszy, klienci wobec ekspedientek lub bileterek.
Być może wulgarności sprzyja czas urlopu. Urlop to z jednej strony stan luzu, a z drugiej strony stan stresu – stresu z powodu nadmiaru lub niedomiaru słońca, wiatru czy wody. Do tego dochodzi konieczność przebywania ze sobą wszystkich członków rodziny w bliskiej odległości przez 24 godziny na dobę. Konieczność, która wydarza się tylko na urlopie, raz w roku!
Być może jednak fonetyka polskiej plaży to nie kwestia stresu. Być może jest ona po prostu odbiciem powszechnego trendu kultury. Zamiast równania w górę mamy do czynienia z równaniem w dół. Ostentacyjna nagość, tatuaże, wulgarność, brzydota, prymitywizm, alkoholizm, agresja, hałas – wszystkie te wyznaczniki (pod)kultury niskiej (czy wręcz przestępczej) stają się wyznacznikami kultury masowej. Stan ten wspierają te komercyjne media, które promują wulgarne melorecytacje lub subkulturowy sposób bycia.
Siedzę na plaży AD 2022 i oglądam jej fotografie z lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku. Damy i dżentelmeni. Piękne stroje, których chyba nie ujrzymy dziś nawet na balu. Dyskrecja, elegancja, przyzwoitość, porządek. Minęło jakieś 85-100 lat. Tylko tyle trzeba, aby przejść do stanu pod-kultury.
Czytaj też: Wakacyjne widokówki (1): podróż
Jacek Wojtysiak