Co takiego jest w naturze człowieka, że ciągnie go na pielgrzymki? W sierpniu widać to najlepiej: tysiące ludzi zmierzających pieszo z różnych zakątków Polski do Czarnej Madonny robi wrażenie.
Ale przecież nie tylko pieszo i nie tylko na Jasną Górę. Do wielu sanktuariów w Polsce i za granicą niemal przez okrągły rok ciągną rzesze w autokarach. Tylko z pozoru nie jest to żadne wyrzeczenie. Co dzień inne miejsce. Ciągłe pakowanie i rozpakowywanie się. Konieczność współżycia z różnymi, nieraz uciążliwymi współpielgrzymami.
Czasem żar słońca, czasem popuchnięte po nocnym przejeździe nogi. W pielgrzymowaniu chodzi o coś więcej niż tylko o to, by zobaczyć sławne miejsce. Modlenie się, proszenie o łaski, pokutowanie, bycie razem z wierzącymi braćmi i siostrami. To najbardziej narzucające się odpowiedzi na pytanie o sens pielgrzymowania. Myślę jednak, że dla wielu ważne jest coś, co trudno uzasadnić racjonalnie, ale co niejednego pcha na kolejne pielgrzymki.
Doświadczenie bycia w drodze. Nie ma w niej miejsca na zagłuszacze – radio, telewizor czy internet. Człowiek jest sam na sam ze sobą i z Panem Bogiem. I z tym, co go otacza. Serce, uwolnione od codziennych trosk, pozwala w końcu zadawać ważne pytania i znajdować na nie odpowiedzi. Także te, które dotyczą samego Boga.
Tak rodzi się płynąca z serca modlitwa. A upływające w niewygodach, ale przecież i w radości dni wędrówki uświadamiają, jak mało istotne jest to, co na co dzień wypełnia ludzkie życie. Ot, taka pełna paradoksów mistyka drogi: idącemu czy jadącemu autobusem pozwala się zatrzymać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura - redaktor naczelny portalu wiara.pl