Poczdam. W parlamencie (Landtagu) Brandenburgii doszło do gorącej debaty na temat polityków, którzy zataili przed wyborcami swe kontakty ze Stasi.
Okazało się, że czterej posłowie do Landtagu z ramienia Partii Lewicy (postkomuniści) było współpracownikami bezpieki. W tej kwestii wypowiedział się także premier Brandenburgii Matthias Platzeck (SPD), który urodził się i wychował w byłej NRD i dotąd nie był zwolennikiem rozliczeń. W kontekście jednak ostatnich wydarzeń przyznał, że brak systematycznej lustracji wszystkich polityków regionalnych po 1990 roku był błędem.
Zapowiedział, że wkrótce Landtag dokona odpowiedniej nowelizacji ustawy poselskiej. W tej sprawie zabrała także głos szefowa klubu poselskiego Partii Lewicy, Kerstin Kaiser, która przyznała, że afera lustracyjna doprowadzi do utraty zaufania do jej partii. Zapowiedziała, że partia wyciągnie wnioski z tej sprawy i będzie wspierać zmiany w ustawie lustracyjnej. Obowiązek złożenia oświadczeń lustracyjnych od zjednoczenia Niemiec mają wszyscy politycy ubiegając się o mandat w federalnym parlamencie Bundestagu. Natomiast landy regulują tę kwestię samodzielnie.
Komentując te wydarzenia, wicedyrektor Miejsca Pamięci Ofiar Stasi w byłym więzieniu bezpieki w Berlinie-Hohenschönhausen, Siegfried Reiprich zwrócił uwagę na fakt, że w zjednoczonych Niemczech ludziom dawnego systemu wiedzie się znacznie lepiej aniżeli ich ofiarom. Wielu byłych współpracowników bezpieki jest nadal zatrudnionych w służbie publicznej na poziomie federalnym i landowym. Byli funkcjonariusze Stasi mają nadal wysokie emerytury, „podczas gdy ofiary dyktatury SED często nie wiedzą, jak mają przeżyć od pierwszego do pierwszego” – powiedział Reiprich.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ag/dpa,dw