Niedawno okazało się, że któryś z hodowców trzymał swoje konie w skandalicznych warunkach. Prowadząca telewizyjny program ostrzegła, że za chwilę widzowie oglądać będą drastyczne sceny, ale materiał pokazano.
Wiadomo, żaden opis nie zastąpi obrazu. Nie inaczej dzieje się, gdy chodzi o zabijanie fok czy psów. Pokazywanie w telewizji zmasakrowanych ciał ofiar zamachów terrorystycznych też nikomu specjalnie nie przeszkadza. Wiadomo, terroryści są groźni i trzeba jakoś wytłumaczyć ludziom, po co polscy żołnierze giną w dalekim Afganistanie.
Kiedy jednak na jednym z placów Bielska-Białej zawisły plakaty unaoczniające, co kryje się pod eufemistycznym określeniem „aborcja”, zaraz odezwały się głosy tych, którzy twierdzą, że tak drastycznych scen pokazywać nie należy.
Do akcji ochoczo przyłączyła się jedna z ogólnopolskich, gazet twierdząc, że nie uchodzi, by oglądać taką wystawę, jedząc lody, paląc papierosy czy pijąc piwo. A przecież w wystawie, dziś kojarzonej z postacią Mariusza Dzierżawskiego, dawniej ciąganego po sądach Łukasza Wróbla, chodzi tylko o to, by zarzucany słowami świadek toczącego się od lat światopoglądowego sporu o dopuszczalność aborcji mógł sam zobaczyć i wyrobić sobie zdanie.
Wiem, ta wystawa sprowadza okrągłe słowa do brutalnego konkretu. Dlatego wywołuje tak wściekłe reakcje, jak pocięcie fotogramów przez „nieznanych sprawców” podczas Przystanku Woodstock. Ale czy publiczna debata nie powinna opierać się na prawdzie?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura, redaktor naczelny portalu wiara.pl