Nie możemy być pewni, że gaz zawsze będzie płynął w naszym kierunku
Leszek Śliwa: Rosyjski Gazprom zakręcił Ukrainie kurek z gazem, bo Ukraińcy nie chcą zaakceptować podwyżki cen. Czy w tym konflikcie chodzi tylko o pieniądze?
Piotr Woźniak: – Rosjanie nie kryją się z tym, że gaz jest dla nich instrumentem prowadzenia polityki zagranicznej. Takie sformułowanie znalazło się nawet w oficjalnym rządowym dokumencie, zaakceptowanym przez Dumę: strategii energetycznej Rosji do roku 2020. Nie ma wątpliwości, że Gazprom chce przejęcia sieci przesyłowych ukraińskich i białoruskich, a narzucanie Ukrainie cen europejskich to sposób na osłabienie ukraińskich firm i zwiększenie tam wpływów rosyjskich.
Cen europejskich? Przecież Rosjanie żądają 250 dolarów za metr sześcienny. Kraje Unii płacą więcej…
– Na razie. Ceny surowców spadają i zamiast dotychczasowych prawie 400 dolarów, za parę miesięcy będą płacić pewnie właśnie około 250. Dla Ukrainy to zabójcza stawka. Gospodarka ukraińska jest ściśle zrośnięta z rosyjską, a firmy rosyjskie kupują gaz za 25 dolarów. Dziesięć razy taniej! Nowe stawki zmniejszą konkurencyjność firm ukraińskich na rosyjskim rynku do zera.
Co zatem powinna zrobić Ukraina?
– Pewnie nie będą mieli wyjścia i przyjmą rosyjskie warunki. Gospodarka Ukrainy jest bardzo zależna od gazu. Zużywa go ponad 70 mld metrów sześciennych rocznie. Dla porównania, Polska potrzebuje tylko 14 mld. Podejrzewam jednak, że Ukraińcy nie będą w stanie tyle płacić. A wtedy za dwa, trzy miesiące będziemy mieli powtórkę konfliktu.
Czy dostawy gazu do Polski są zagrożone?
– Teoretycznie nie, bo my przecież płacimy. W dodatku umowa z Gazpromem jest tak sformułowana, że strona rosyjska jest odpowiedzialna za dostarczenie gazu do naszej granicy. Nie powinny nas więc ob-chodzić kłótnie Rosji z Ukrainą. Praktycznie jednak w każdej chwili mogą nas odciąć od gazu, tak jak już przecież zrobili trzy lata temu.
Co wtedy? Mamy jakieś rezerwy?
– Oczywiście, że mamy. Ale to nie jest tak, jak z konfiturami na zimę, że sobie po nie sięgamy, kiedy nam przyjdzie na to ochota. Z magazynów korzysta się stale, kiedy na przykład obniży się temperatura powietrza, ale jest ich mało i wydają gaz powoli, więc nagłe odcięcie importu może poważnie zakłócić funkcjonowanie gospodarki.
Tak bardzo jesteśmy zależni od importu z Rosji?
– Dwie trzecie naszego gazu to import z Rosji. Wprawdzie miliard metrów sześciennych dostajemy z Niemiec, ale to też praktycznie gaz rosyjski, tylko idący okrężną drogą. Nie zapewnimy sobie bezpieczeństwa energetycznego, dopóki nie zawrzemy umowy na dostawy gazu spoza Rosji. Jedyną możliwością jest kupowanie gazu skandynawskiego.
Taką umowę negocjował Pan jeszcze w czasach rządu Jerzego Buzka…
– Ja ją już miałem podpisaną! Ale akurat doszło do zmiany rządu i następny premier, Leszek Miller, wy-rzucił ją na śmietnik! Ta decyzja bardzo podważyła wiarygodność Polski. Wróciliśmy do tej koncepcji, kiedy zostałem ministrem gospodarki, ale negocjacje długo się ciągnęły, bo odzyskać wiarygodność i udowodnić, że jesteśmy stałymi, odpowiedzialnymi partnerami, nie jest tak łatwo.
Nasza energetyka oparta jest nie na gazie, ale na węglu. Ze względu na ekologię zobowiązaliśmy się jednak ograniczyć spalanie węgla. A może właściwym wyjściem byłoby w takim razie wybudowanie elektrowni jądrowych?
– Polska na pewno powinna mieć elektrownie jądrowe. Ale ich budowa musi potrwać. Postawienie jednej jeszcze nic nie da, bo nie będziemy mieli zdolności przesyłania z niej energii do wszystkich regionów kraju. Tak czy inaczej nie unikniemy więc rozwiązania problemu zróżnicowania źródeł dostaw gazu. To teraz dla Polski sprawa o pierwszorzędnym znaczeniu.
Piotr Grzegorz Woźniak jest geologiem. W latach 90. był kilka razy doradcą rządu w sprawach gospodarczych. W latach 2000 -2002 był wiceprezesem zarządu Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa SA, a w latach 2005-2007 ministrem gospodarki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Rozmowa z Piotrem Woźniakiem, byłym ministrem gospodarki.