W Sewilli urodziło się „dziecko-lekarstwo”. To chłopczyk, którego starszy brat jest chory na ostrą formę anemii. Wymaga ciągłego przetaczania krwi.
Lekarze liczą, że uda mu się pomóc, wykorzystując w terapii krew pępowinową pobraną od młodszego brata. Javier – tak ma na imię chłopak – został w tym celu starannie wyselekcjonowany spośród braci i sióstr, „wyprodukowanych” przez lekarzy w medycznym laboratorium. Dano mu szansę zobaczyć świat tylko dlatego, że jest genetycznie najbardziej podobny do chorego brata. „Wyprodukowane” metodą in vitro, mniej niż on podobne dzieci zginęły albo czekają zamrożone w laboratorium.
Makabryczne? Owszem, ale niestety prawdziwe. Przeciwko takiej praktyce zaprotestował już hiszpański episkopat. W wydanym komunikacie zwrócono uwagę, że nie godzi się ratować życia ludzkiego kosztem życia innych. Nie sądzę jednak, by ten argument trafił do przekonania entuzjastom metody. Krótkowzroczność to dość częsta wada wydawanych w naszych czasach osądów moralnych.
Zastanawiam się, jak będzie się czuł Javier, gdy kiedyś się dowie, że jest ocaleńcem uratowanym z hekatomby zgotowanej rodzeństwu, bo okazał się przydatny w leczeniu brata. Czy kiedykolwiek uwierzy rodzicom, że jest przez nich naprawdę kochany? Przecież został potraktowany jak przedmiot, nawet jeśli to przedmiot bardzo użyteczny, jakim jest lekarstwo. Bo nie o niego w całej sprawie chodziło, ale o zdrowie starszego brata. Pomysłodawcy produkcji „dzieci-lekarstw” o tym nie pomyśleli. Rodzice Javiera niestety także nie.
Czytaj codzienne komentarze w portalu Wiara.pl
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Fakty i opinie - Andrzej Macura, zastępca redaktora naczelnego portalu wiara.pl