Pewien dzieciak przed laty na wieść, że został właśnie bratem bliźniaczek, w pierwszym odruchu skomentował: „Dwie siostrzyczki? Oj, to troszkę za dużo”.
Ostatecznie pogodził się z niespodziewanym nadmiarem rodzeństwa i namalował najładniej, jak potrafił, dwie laurki. I aż do dziś nie oddał sprawy do sądu, chociaż wcześniej przedstawił rodzicom jasne zamówienie: chciał dostać albo brata, albo psa. Okazuje się, że dobrze zrobił.
„Za bliźniaki zamiast jedynaka nie należy się żadne odszkodowanie” – stwierdził niedawno australijski sąd. To nie żart. Chodzi o parę australijskich lesbijek, które postanowiły mieć dziecko. Miała je urodzić pani określana w lokalnych mediach jako „Ms G”. W Centrum Płodności w Canberze przeprowadzono zabieg in vitro. „Ms G” początkowo kazała umieścić w swojej macicy „dwa zapłodnione jajeczka”, ale w ostatniej chwili rozmyśliła się i chciała jedno. Przeprowadzający zabieg zrealizowali jednak pierwotne, poparte dokumentami, zamówienie.
Lesbijki zażądały od Centrum Płodności 400 tysięcy dolarów jako rekompensatę za koszty wychowania „nieoczekiwanego” dziecka (które ma już cztery lata). Sąd im jej nie przyznał. A jeden z australijskich senatorów uznał, że „próba uzyskania rekompensaty finansowej za urodzenie zdrowego dziecka podważa znaczenie rodzicielstwa”, i zażądał wprowadzenia zakazu sztucznego zapłodnienia dla par jednej płci. Jaki sens ma opowiadanie tej historii w Polsce? Taki, że właśnie trwają u nas prace nad prawnymi regulacjami kwestii zapłodnienia in vitro.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Fakty i opinie - oprac. ks. Artur Stopka, redkator naczelny portalu wiara.pl