Tychy. Rada Miasta postanowiła, że ze szkolnych sklepików zniknie niezdrowe jedzenie: koloryzowane napoje, napoje z kofeiną, chipsy, czekoladowe batoniki itp.
Sklepiki mogłyby bez ograniczeń handlować kanapkami, jogurtami czy owocami. Radni przejęli się argumentami lekarzy, którzy alarmują, że polskie dzieci zmieniają się w opasłe balony. To pokolenie w przyszłości będzie cierpiało na związane z otyłością choroby. Logiczne? Nie dla wojewody śląskiego, który uznał uchwałę tyskich radnych za niezgodną z prawem do swobody działalności gospodarczej. Przeciwnicy wprowadzania takich ograniczeń w szkolnych sklepikach twierdzili dotąd, że zrobimy z chipsów zakazany owoc, który dzieci tym chętniej sobie kupią na mieście po skończeniu lekcji.
Zwolennicy odpowiadali: nie chodzi o to, żeby dzieci nie jadły chipsów w ogóle, ale żeby nie zapychały nimi żołądków na każdej przerwie. To, że taka debata się toczy, to rzecz naturalna. Ale że urzędnicy bronią swobody działalności gospodarczej na terenie szkoły? Jeśli nie wolno zakazać sprzedaży w szkole „niezdrowego żarcia”, to może jeszcze zarabiajmy na sprzedawaniu w podstawówkach porno i papierosów? Jak swoboda, to swoboda... Klienci się znajdą. A kontrolerom sklepikarz wytłumaczy, że wystawione w witrynie pornosy sprzedaje dorosłym pracownikom szkoły... To logiczna konsekwencja decyzji śląskiego wojewody.
Coraz częściej dyrektorzy szkół wprowadzają pewne ograniczenia w sprawie produktów w szkolnych sklepikach. Zdarza się też, że dyrektor zbyt silnie przyjaźni się ze sklepikarzem, żeby mu takie ograniczenia narzucać. Dlatego uchwała tyskich radnych miała sens. Decyzja wojewody śląskiego nie kończy jednak sprawy. W czasie sesji 30 maja tyska Rada Miasta postanowiła, że zaskarży tę decyzję do sądu administracyjnego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
oprac. Przemysław Kucharczak