Tam jest niebezpiecznie – mówi kongijski urzędnik, słysząc, że chcę jechać do Rutshuru. Region Północnego Kivu w Demokratycznej Republice Konga, gdzie od lat toczy się wojna, przypomina drzemiący wulkan. Od dawna nie dotarł tu żaden polski dziennikarz.
Jak będzie się nazywała nowa republika: wulkanów czy Kivu? – żart mojego przewodnika oddaje rzeczywistość. Coraz głośniej mówi się, że kraje ościenne chcą przejąć tereny leżące na północ od jeziora Kivu. Gra idzie o ukryte pod ziemią miliardy dolarów w postaci niezbędnego w przemyśle kosmicznym i elektronicznym koltanu czy diamentów oraz o ogromny obszar, co dla przeludnionej Rwandy nie jest bez znaczenia. Miejscowi zauważają, że po stronie kongijskiej można spotkać coraz więcej rwandyjskich urzędników. Oficjalnie wciąż mówi się, że konflikt ma na celu ostateczne rozprawienie się z odpowiedzialnymi za ludobójstwo w Rwandzie członkami Interahamwe. Po 1994 r. schronili się w Kongu, tworząc partyzanckie Demokratyczne Siły Wyzwolenia Rwandy (FDLR). Dwa lata później wybuchła najbardziej krwawa wojna w Afryce. Zginęło w niej ponad 5,5 mln ludzi. Kolejni giną praktycznie codziennie. Zawierane porozumienia pokojowe niczego nie zmieniają.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
(obraz) |
Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego