Misjonarze przez wieki rozkrzewiali wiarę i cywilizację. Dziś „inwestycja” Europy się zwraca: na Zachodzie coraz bardziej potrzebujemy księży z krajów misyjnych.
Niektórzy idą do kościoła kilka, a nawet kilkanaście kilometrów. O czwartej nad ranem wychodzą ze swoich domów. Muszą zdążyć na Mszę poranną, bo około południa duszpasterze wyjeżdżają do innych kościołów, odległych nieraz o kilkadziesiąt kilometrów. Ławki wypełnione do ostatniego miejsca, uczestnicy liturgii rozśpiewani i roztańczeni, nikt nie narzeka, że mimo upału liturgia trwa dwie godziny i dłużej.
Buszmeni z anteną satelitarną
Wchodzimy do jednej z zambijskich świątyń. Ministranci ubrani są tak samo jak podczas naszych ceremonii. Przed rozpoczęciem nabożeństwa ustawia się procesja, by wejść do kościoła od frontu. Na drzwiach w nawie głównej widać plakat ze znakiem zabraniającym używania telefonów komórkowych. – Takie problemy są już wszędzie – śmieje się o. Augustyn. Mówi trochę po polsku, bo jako franciszkanin miał wiele okazji do spotkań z naszymi rodakami. – Ludzie są u nas biedni – tłumaczy. – Ale chętnie wydają pieniądze na gadżety. Wyjeżdżając z miasta, widzimy to na każdym kroku. Niektóre osady nie przypominają nawet najuboższych wiosek z naszego terenu. Domy ulepione są z gliny i słomy, ale przed wieloma ustawiona jest antena satelitarna. Nawet w buszu niektórzy korzystają z cywilizacji. Nie ma wprawdzie elektryczności, ale chińskie solary pozwalają bogatszym na oglądanie telewizji i słuchanie radia. – Zambijczycy do wielu rzeczy nie musieli dochodzić sami – tłumaczy ks. Waldemar Potrapeluk, pochodzący z Polski misjonarz. To dzięki globalizacji mają pod ręką to, do czego my dochodziliśmy stopniowo. Telefony komórkowe przed laty ważyły u nas prawie kilogram, a tu trafiły od razu najnowocześniejsze modele. Niestety, nie wszystko, co nowoczesne, daje się łatwo przeszczepić na afrykański kontynent. Pandemia AIDS doprowadziła do śmierci niemal całej populacji w średnim wieku. W dalszym ciągu brakuje kanalizacji, prądu, bieżącej czystej wody, a przede wszystkim myślenia, dzięki któremu uczciwość bardziej się opłaca od nieuczciwości.
Znaki nadziei
Kondycji zambijskiego społeczeństwa nie należy jednak mylić z kondycją tamtejszego Kościoła. Katolicy są coraz lepiej zorganizowani i wywierają coraz większy wpływ na życie społeczne kraju. W coraz większym też stopniu liczymy na tamten Kościół, który jest szkołą przeżywania wiary z entuzjazmem, a przede wszystkim kuźnią powołań kapłańskich. Dla abp. Telesfora Mpundu powołania są znakiem nadziei. – Już Paweł VI przekonywał, że Kościoły powinny być misjonarzami dla samych siebie – mówi. – Wielokrotnie przypominał o tym także Jan Paweł II. Kiedy dzielimy się wiarą, ona się pomnaża. Lecz jeśli zasklepimy się w sobie, ta sama wiara może umrzeć, nawet jeśli jest ciągle żywa i silna. Dlatego wielkim wezwaniem dla Kościoła jest nie tylko Afryka. Spotkałem już naszych księży w Niemczech i innych krajach europejskich. Być może już teraz w jakimś stopniu musimy podjąć odpowiedzialność za kondycję wiary w Europie Zachodniej. Najbardziej pomocne mogą tu być właśnie powołania, o które u nas jestem spokojny. Optymizm arcybiskupa potwierdzają statystyki. W samej tylko Lusace pracuje ponad 200 duchownych. Wśród nich są zarówno osoby zakonne, jak i księża diecezjalni. 155 z nich to misjonarze pochodzący z różnych krajów, a reszta – powołania miejscowe. W dalszym ciągu jest przewaga misjonarzy nad Afrykanami, ale sytuacja ta dynamicznie się zmienia. Inaczej jest na przykład w diecezji, gdzie pracuje ks. Wacław Stencel. – Biskup często powtarza misjonarzom, że diecezja mogłaby sobie poradzić bez ich pracy – opowiada. – Ale jesteśmy mu potrzebni, bo przez różnorodność wnosimy jakieś bogactwo. Chodzi o sposób sprawowania liturgii, o nabożeństwa i pobożność ludową. Kościół w Zambii jest młody, więc pomoc misjonarzy pod tym względem jest nieoceniona.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Łuczak