Dla jednych są specjalistami od sanktuariów. Dla innych białymi specami od czarnych owieczek. Paulini modlą się już od 700 lat.
Wielu kpi, że jesteście od gaszenia świeczek na Jasnej Górze. Nie przeszkadza Wam to? – zaczepiam ojca Stanisława Jarosza, znanego z telewizyjnego programu „Wolność słowa”. – Mnie to nie przeszkadza. My naprawdę gasimy świeczki – śmieje się paulin. – Sekretem naszego powołania jest to, że jesteśmy sługami. Niektórzy śmieją się, że obsługujemy księży i pielgrzymów, ale ja jestem przekonany, że to jest nasze powołanie. Mamy służyć. Po cichu, w słabości. Gdyby w Kanie byli panowie, a nie słudzy, to cudu by nie było… Jeśli na Jasnej Górze zabraknie sług, to cudu nie będzie.
Tłok w baraku
– Przeprowadziłem się do Torunia – opowiada Adam Nowak, lider popularnej kapeli Raz, Dwa, Trzy. – Odkryłem parafię „Na skarpie”. Na kawałku zeschniętej trawy w kompletnie nieatrakcyjnym blokowisku paulini postawili budynek, który w sposób niesamowity potrafili zapełnić ludźmi. Kiedy urodziła się Basia, nasze trzecie dziecko, jeden z ojców ochrzcił ją przez trzykrotne zanurzenie w wodzie. Zniosła to bardzo godnie. Wtedy odczułem, że to, iż jestem we wspólnocie, jest bardzo ważnym elementem mojego życia. Ochrzczone dziecko zostało pokazane wspólnocie, a ta w jakiś niezwykle emocjonalny sposób nagrodziła ten akt radością. Zrozumiałem, że dzieją się rzeczy, na które nie chcę mieć kompletnie wpływu, i że w takich sytuacjach mam tylko stać, patrzeć i się uczyć. Byłem wdzięczny wszystkim paulinom, którzy się w tym miejscu znaleźli. Na blokowisku paulini od lat budują klasztor, ale zamiast czekać, aż stanie budynek, rozkręcili prężne duszpasterstwo w… baraku. Ruszyło kilkanaście wspólnot. Znajomy ksiądz prowadził tam rekolekcje.– W czasie homilii rzuciłem: „Izajasz pisze…”, a tu ludzie wyciągają Biblie i sprawdzają, czy się nie pomyliłem – śmiał się. – Kto w Polsce chodzi na Msze z Biblią pod pachą?
Jak w ulu
– Jestem związany z paulinami od kilkunastu lat – opowiada Grzegorz Górny, redaktor naczelny „Frondy”. – Prowadzą oni w Warszawie prężne duszpasterstwo: centrum duchowości neokatechumenalnej. To właśnie w kościele Świętego Ducha rozpoczęła się krucjata duchowej adopcji. Rozlała się dosłownie na całą Polskę. Mało kto wie, że paulini byli nadwornym zakonem królów węgierskich. Widziałem na Węgrzech niezwykły kościół. Wyryty w skale we wnętrzu Góry Gellerta. Zamurowali go komuniści, wejść tam można dopiero od niedawna… Co sobota w warszawskim klasztorze na Długiej wrze jak w ulu. Ponad tysiąc osób spotyka się na Eucharystiach wspólnot neokatechumenalnych. Cały kościół pulsuje gromkim śpiewem. – Dlaczego przychodzą? Przecież mamy skromne salki. Żadnych luksusów. Przychodzą, bo doświadczają żywego Boga! – opowiada o. Dariusz Cichor, warszawski przeor. Sam pracował przed laty w Belgii. Już na starcie parafianie obrazili się na niego, bo zamiast „Małego Księcia”, jak sobie życzyli, czytał na Mszy Ewangelię. Odeszli. Chciał nawet zwiać, ale został i jak gdyby nigdy nic zaczął odprawiać w puściutkim kościele Msze. I Pan Bóg zaczął przysyłać ludzi. – Znaleźli Boga w martwej instytucji, za jaką uważali Kościół. Nie było ich wielu, ale przecież ta malutka wspólnotka wystarczy! Bo Kościół jest zaczynem, szczyptą soli, która w pogańskim środowisku daje znaki wiary i nadaje smak wszystkiemu. Bóg spełnił to, o co Go prosiłem. Co mogłem zdziałać sam? Taki mały ksiądz z Polski?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz