Leżąca „za miedzą” Rumunii albo Ukrainy Mołdawia to kraj, przed którego odwiedzeniem straszą ci, co w nim nie byli. Zagląda tu niewielu, z obawy, że ukradną im auto albo napadną. A tutaj ludzie są życzliwi, a auta stoją bezpiecznie nawet na parkingu niestrzeżonym.
Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Zresztą nie wypada tu mówić o diable, raczej o aniołach. Według legendy, kiedy Bóg stwarzał świat i rozdawał narodom ziemie, zapomniał o Mołdawianach. W ramach zadośćuczynienia zaproponował im zamieszkanie w raju.
Powitani przez psy
Kiedy dziś przekracza się granicę ukraińsko-mołdawską, to jakby wjeżdżało się do wielkiej wioski, a nie do raju. Na przejściu za ukraińskimi Czerniowcami nasz autobus rejsowy ze Lwowa do mołdawskich Bielc zatrzymuje się do kontroli granicznej. Ze wszystkich stron dochodzi nocne ujadanie psów. Do nas też przybiegło ich kilka, ale nikt z celników na to nie reaguje. A toaleta zamknięta, bo północ. No to wszyscy udają się na spacer za nią. Na wschód od polskiej granicy zaczynają się wysypiska śmieci nawet w centrach miast, bo po prostu brak tu nawyków higienicznych.
I to najczęściej odstrasza turystów. Papieru toaletowego nie wrzuca się do muszli, ale obok niej. Nie można pić niegotowanej wody, nie wszędzie da się kąpać, bo w niektórych zbiornikach czai się cholera – straszą w Internecie. Miejscowych to nie dotyczy, są uodpornieni, ale wydelikaconych przybyszów z Zachodu – tak. Ten brak kultury wiąże się poniekąd z panowaniem sowieckim. Wtedy wszystko było nie swoje, ale wspólne, a więc cudze. Nikomu też nie zależało na podniesieniu kultury życia. Teren Mołdawii, w większości dawnej Besarabii, historycznie był związany z Rumunią, ale przez cały XIX wiek należał do Rosji. W 1918 stał się częścią Wielkiej Rumunii, ale na mocy traktatu Mołotow-Ribentrop został wcielony do ZSRR.
Mołdawianie uniezależnili się dopiero w 1991, gdy rozpadł się Związek Sowiecki. Ale nikt nie znalazł dobrego pomysłu na krajową gospodarkę, turystykę. Reżim sowiecki systematycznie zabijał potrzeby wyższe tutejszych mieszkańców. – Moja babcia, Polka, od strony mamy Tosi, była dwa razy zsyłana na Sybir – opowiada Dmitrij z Bielc, nasz przewodnik. – Ale jak umarł Stalin, to płakała. Zakazano nam wierzyć w Boga i ludzie to kupili, bo bali się prześladowań. Cerkiew prawosławna akceptowana przez rząd przetrwała. Ale wielu kojarzyła się z reżimem. – Kościół katolicki rozwija się tu dopiero od 12, 13 lat – mówi duszpasterz kiszyniowskich katolików – Polak, ks. Stanisław Kucharek, pochodzący z rumuńskiej Bukowiny. Ta szczelina w życiu duchowym do dziś daje o sobie znać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych