Na tatrzańskich i podhalańskich halach znów rozległ się dźwięk dzwonków i beczenie owiec. Rozpoczął się wiosenny redyk. A mało brakowało, by bacowie i juhasi wylądowali w rezerwatach. Jak Indianie.
Pan z wami – zaintonował ksiądz w wypełnionym po brzegi ludźmierskim kościele. – Beee – posłusznie odpowiedziało jagnię w zakrystii. Bacowie i juhasi zaśmiali się. Jak co roku przyszli do tej najstarszej wsi Podhala, ukrytej między postrzępionymi Tatrami a zielonymi Gorcami, prosić o błogosławieństwo w wiosennym redyku owiec. Modlili się słowami Andrzeja Skupnia-Florka, poety z Białego Dunajca: „Owcom na holi sprzijaj, niek majom piyknom wełne i duzo mlika, niek bedom zdrowe, trawy im nagródę, coby nie miały głodu na holi. Od wilków zachowoj. Strzec!”.
Gdy kapłan czytał Ewangelię: „Jezus rzekł do Piotra: Paś owce moje”, za kościołem zabeczał zgodnie chór przyprowadzonych na bacowskie święto owiec. Niebawem z bacami i juhasami powędrują na hale. Do Gaździny Podhala wrócą dopiero na świętego Michała, 29 września.
Krew Podhala
– To wysoko na halach powstawały nasze pieśni, gwara, strój – opowiadają Kazimierz Tischner, młodszy brat autora „Filozofii po góralsku”, i Kazimierz Furczoń z Leśnicy – jeden z najlepszych baców na Podhalu. Rozmawiamy na plebanii w Ludźmierzu. Nad nami malowane na szkle obrazy: Gaździna Podhala otoczona owcami i pasterskimi szałasami. – Pasterstwo to krew tej ziemi – wyjaśnia kustosz sanktuarium ks. Tadeusz Juchas. Żartuje, że skoro jest taki deficyt juhasów, to może i jego będą chcieli zaciągnąć na halę…
Bacowie przed wypasem kropią owce wodą święconą. W szałasach zapłoną watry. Ogniska zapalane są od paschalnego ognia z Wielkiej Soboty. Juhasi bardzo dbają o to, by watra, broń Boże, nie zgasła. Strzegą jej w dzień i w nocy. – Aż do października ni mo prawa się zagasić. Ino teroz juz tak o to nie dbajom, bo majom często w bacówkach centralne ogrzewanie – wybucha śmiechem Kazimierz Tischner.
Kiedyś beczenie owiec słychać było na całej szerokości Podhala. W byłym województwie nowosądeckim liczono ich aż 250 tysięcy. Teraz na tym terenie hoduje się 50 tysięcy. Najwięcej owiec było w latach osiemdziesiątych, gdy szedł eksport jagnięciny do Włoch. Jak karp na polską Wigilię, czy indyk na amerykańskie Święto Dziękczynienia, we Włoszech na Wielkanoc na stół wędruje jagnię. Gdy Włosi ograniczyli ilość sprowadzanego mięsa, polskie hodowle stanęły na skraju bankructwa. Jeszcze w siedemdziesiątych latach niesamowicie modne były kożuchy i wełniane swetry. A teraz? Schodzą praktycznie tylko sery: bundz, oscypek, bryndza.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz