Modlą się w cerkwi – prawosławnej albo grekokatolickiej. Mają swoją kulturę i język. Nawet ich dzieci znają mowę łemkowską. Pogłoski o wymarłej Łemkowszczyźnie okazały się przedwczesne.
Bartne – w lewo, 10 km. Zasięg telefonu komórkowego coraz słabszy. – Trzeba było przyjechać tu przed Akcją „Wisła” – w słowach Jana Ferenczaka wyczuwam więcej życzliwej prowokacji niż próbę wylania żalu i pretensje. Przeżył to, co większość mieszkańców tej wioski: nagle wszyscy zostali zmuszeni do zmiany miejsca zamieszkania, aby zasiedlić przyłączone po wojnie Ziemie Zachodnie. Nie wyjeżdżali z własnej woli. Ludowa władza oskarżyła Łemków o wspieranie Ukraińskiej Powstańczej Armii i wygnała z rodzinnych stron – Beskidu Niskiego i Bieszczad. Mogli wrócić dopiero po odwilży 1956 roku.
Jan Ferenczak wrócił do Bartnego w 1957 roku. Został sołtysem. Nie zajmował się kamieniarstwem jak większość mieszkańców wioski. Przed domem Stefana Chwalika mamy okazję zobaczyć, jak szpicowano kamień na żarna, z których tworzono młynec. – Ponoć kamieniarze długo nie żyją, bo dostają pylicy – śmieją się Łemkowie.
Wygnanie i powrót
„Piękny jest świat, dziwnie urządzony, wszyscy ciągle sprzątają, a i tak mało kto jest na swoim miejscu” – pisze współczesna poetka łemkowska Stefania Trochanowska. Wiersz pasuje trochę do sytuacji ziomków autorki: rozproszeni po różnych stronach Polski i świata, próbują jednak zachować swoją etniczną tożsamość. Ślady ich obecności znajdujemy na samej Łemkowszczyźnie.
W Bartnem, na podwórzu rodziny Wróblów, dzieci bawią się i nawołują po łemkowsku. Do nas zwracają się już po polsku. – Przyszedł raz jeden turysta i dziwił się, dlaczego uczymy dzieci mowy łemkowskiej. A pan jakby mówił do własnych dzieci – chyba w swoim języku? – pyta Teodor Wróbel. On i jego żona Helena także mocno żyją historią i wygnaniem. Udało im się wrócić i zamieszkać ponownie w tym samym domu. Uważają, że zrobiono z nich bandytów, oskarżając o współpracę z ukraińskimi bojówkami.
– Ciężkie życie było, ale za to u siebie – wspominają czasy wojny. – I żadnych nacjonalizmów my tu nie potrzebowaliśmy – mówią. Puszczają kasetę ze swoimi własnymi nagraniami pieśni łemkowskich. Kiedyś śpiewali w chórze cerkiewnym. Teraz ze łzami w oczach wydobywają z siebie zmęczone, choć jeszcze piękne głosy. „Ciężko ma ten, co żony nie ma, a jeszcze gorzej ten, co dwie kocha” – śpiewają z magnetofonem i tłumaczą trudniejsze zwroty. W swojej starej chyży (łemkowska chata) chcą doczekać szczęśliwego przejścia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina, zdjęcia Henryk Przondziono