– Byłyśmy już wyczerpane przerzucaniem siana. I wtedy westchnęłam: Panie Boże, świętym pomagałeś, a nam nie pomożesz? I wtedy na bezchmurnym niebie zjawiła się trąba powietrzna.
Zlecieli się ludzie z okolicy. – Co to jest? Jak w amerykańskich filmach! – zawołał sąsiad. – Pan Jezus nam siano przerzuca – uśmiechnęłam się. – Ale dlaczego na mój dach? – zdziwił się.
Leje jak z cebra. Nie widać nic na odległość dwóch metrów. Ale gdy zajeżdżamy do Rybna, za Sochaczewem grzeje słońce. Ptaki, krowy, zielone łąki. Stara plebania. Zza chwiejącego się płotu macha do nas uśmiechnięta od ucha do ucha mniszka w czerwonym welonie. – Zapraszam: Pan Jezus już na was czeka – siostra Jana otwiera drzwi kaplicy. Niepewnie przekraczamy próg. Wchodzimy do skromniutkiego domku. Jeszcze nie wiemy, że i niespotykany ubiór zakonnicy, i wystrój domu widziała już w proroctwie przed II wojną światową siostra Faustyna. – Jesteśmy w niebie – rzuca Józek. I nie myli się.
Teraz wymyślaj!
Na początku było słowo. W 1935 roku Faustyna Kowalska ujrzała Jezusa, który zażądał: „Pragnę, aby zgromadzenie takie było”. Zakonnica szczegółowo opisała charyzmat przyszłego zakonu (wypraszanie miłosierdzia Bożego dla świata), ubiór mniszek (czerwone welony i płaszcze, białe habity), a nawet proroczo przewidziała, jak będzie wyglądał ich dom. Napisała też regułę. Pisała o trzech odcieniach zgromadzenia: czynnym, klauzurowym i grupie świeckiej. Umierała w przekonaniu, że nie zrealizowała Bożego planu.
Dopiero jej spowiednik ks. Michał Sopoćko założył Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego. Siostry zamieszkały w Myśliborzu. I tu zaczyna się opowieść zapierająca dech w piersiach. Kilkadziesiąt lat po śmierci Faustyny kilka kobiet (nie wiedząc o sobie nawzajem) zaczęło szukać opisanego w „Dzienniczku” zakonu klauzurowego.
Nigdzie go nie znalazły, trafiły więc do Myśliborza – zakonu czynnego. – Przychodziłyśmy z zastrzeżeniem, że chcemy za klauzurę. Przyjęto nas, choć zazwyczaj nie przyjmuje się sióstr przychodzących z zastrzeżeniem – opowiada Gertruda Kamieńska. Powiedziałyśmy sobie: będziemy czekać. Nawet do końca życia. A nuż Bogu potrzebna jest tylko nasza modlitwa i pragnienia? A może zgromadzenie powstanie po naszej śmierci? A tu Pan Jezus zrobił nam kawał: założył je przez nasze ręce.
Zaczęło się od cudu. Nasi kierownicy duchowi: jezuita, redemptorysta, palotyn i dwóch księży diecezjalnych (często nie znali się nawzajem) tego samego dnia i o tej samej godzinie niezależnie od siebie powiedzieli każdej z nas: może siostra zdecydować się na życie za kratami.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz