O Krystynie Bochenek mówiono, że czego się nie dotknie, to zamienia się w złoto.
Je suis comme je suis, je suis faite comme ça… Słyszę wciąż ten francuski wiersz Jacques’a Préverta, bo pamiętam, jak recytowała go moja szkolna koleżanka Iśka Neuman. Było to już na pierwszym roku studiów. Oboje braliśmy udział w imprezie, przygotowanej przez lektorkę języka francuskiego na Uniwersytecie Śląskim. Jestem jaka jestem, jestem tak stworzona… Nieco frywolny w treści wiersz – wydawało się – pasował do mojej koleżanki.
Później Iśka wyszła za mąż za kardiochirurga Andrzeja Bochenka, mieli dwoje dzieci. Już jako Krystyna Bochenek została dziennikarką radiową i tam z biegiem lat dochodziła do coraz lepszej formy. Formy nie tylko dziennikarskiej, ale – jakby to powiedzieć – społecznikowskiej. Była gejzerem pomysłów, które w dodatku realizowała: ogólnopolskie Dyktando, spotkania medyczne, akcje charytatywne, promowanie rodzin, ochrona języka polskiego… Niektóre z tych akcji były prowadzone we współpracy z „Gościem Niedzielnym”, na przykład spotkania dotyczące języka lekarzy czy języka duchownych odbywały się w siedzibie redakcji. W „Gościu” organizowała też dyktanda dla dzieci. Wraz z naszym arcybiskupem patronowała Metropolitalnemu Świętu Rodzin. Bardzo szanowała rodzinę, a jej młodsza siostra twierdziła, że czego się Krystyna dotknie, to zamienia się w złoto.
Ściągnęła mnie przed laty do radia jako „człowieka z ulicy”; miałem tam przez jakiś czas felietony komentujące bieżące wydarzenia. W radiu usłyszał mnie ówczesny redaktor naczelny GN i zaproponował współpracę. Stąd właśnie tu się znalazłem. Przez wszystkie lata utrzymywałem bliski kontakt z Krystyną. W ubiegłym roku to ona zawiozła mnie do szpitala, prawdopodobnie ratując w ten sposób moje życie. Potem, mimo obowiązków, znajdowała czas, żeby mnie odwiedzić w szpitalu. Podobnie zresztą dbała o zdrowie wszystkich znajomych. Po prostu taka już była. Dzięki swoim akcjom zdobyła popularność, została wybrana do Senatu, a w tej kadencji zaoferowano jej funkcję wicemarszałka.
W ubiegły piątek wieczorem zadzwoniła i przez chwilę rozmawialiśmy o tym i o owym, jak przyjaciele. Powiedziałem, że następnego dnia jadę do Warszawy na posiedzenie Krajowej Rady Katolików Świeckich. W pierwszej chwili zaproponowała powrót do Katowic w jej samochodzie, ale zreflektowała się: nie wiem, kiedy dokładnie przylecę z Katynia, więc raczej wracaj pociągiem, tak jak planowałeś… Je suis là pour vous plaire et n’y puis rien changer… Jestem tu, by się podobać i nic na to nie poradzę… Do zobaczenia w lepszym świecie, który, jeśli Cię znam, zaczniesz niezwłocznie urządzać po swojemu…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim