Czwartki są dobre na obiady (u króla Stasia), wtorki na seminarium naukowe, piątki na post, a na zabawy nie ma jak soboty
Karnawał trwa i zabawy toczą się (albo raczej wirują lub krążą) w najlepsze. Mimo wszystko daleko nam jeszcze do stolicy walca, czyli Wiednia, gdzie w karnawale odbywa się ponad 500 bali różnych korporacji, instytucji czy też kółek zainteresowań. 500 bali! Trzeba wiedzieć, że w całym Wiedniu nie znajdzie się tyle sal i trzeba „łatać” braki wynajmując pomieszczenia w ciągu tygodnia. Można więc otrzymać zaproszenie na bal wtorkowy albo czwartkowy – niby każdy termin jest odpowiedni, ale jakoś przyzwyczajony jestem do zabawy w sobotni wieczór.
Czwartki są dobre na obiady (u króla Stasia), wtorki na seminarium naukowe, piątki na post, a na zabawy nie ma jak soboty. Chociaż… najsłynniejszy w Wiedniu bal myśliwski, organizowany przez Stowarzyszenie Zielonego Krzyża w salach pałacu Hofburg, w tym roku odbędzie się 25 stycznia, czyli w poniedziałek. Jak wygląda praca we wtorek? Wolę nie pytać, zresztą ceny biletów są tak wysokie, że ludzi pracy nie stać na takie fanaberie. Można co prawda imać się sposobów niegodnych filozofa, np. przemycać się na bal wejściem dla służby, ale to dobre dla młodych ludzi, którzy nie dysponują własnymi środkami.
Ja też kiedyś dostałem się na zabawę sylwestrową w Jaszowcu wejściem kuchennym wraz z orkiestrą, udając rodzinę wokalistki; było to wszakże spowodowane wyższą koniecznością – po prostu towarzystwo, do którego przyjechałem z Katowic wraz z koleżanką, po kilku dniach ferii nie nadawało się do zabawy, za to znajdowało się w stanie wskazującym na spożycie dorosłych napojów.
Pozostało szukać jakiegoś balu w dolinie jaszowieckiej – jednak mimo licznych zabaw organizowanych przez domy wczasowe nie można było dostać się na żadną z nich. Zabawa była bardzo udana, wszelako rankiem, gdy wszyscy odsypiali trudy nocy, my podążaliśmy autobusem: zabawa się skończyła, zaczęło się dojeżdżanie do domu. Nic dziwnego, że po tych doświadczeniach z pewnym sceptycyzmem podchodzę do całonocnych balów, tym bardziej że moje wyczyny na parkiecie przypominają jednej z moich bliskich znajomych deptanie kapusty – czynność skądinąd pożyteczna, ale w danej chwili nie najważniejsza.
Nie wszyscy jednak podchodzą z rezerwą do tańców. Pani europoseł Senyszyn, zamiast cieszyć się bajecznie płatną posadą w Brukseli, przyjeżdża do Polski i wyraża chęć wzięcia udziału w telewizyjnym „Tańcu z gwiazdami”. Co to za program, tego niestety nie wiem, bo podobnie jak moi przyjaciele nie oglądałem go ani razu. Jestem jednak pewien, że dzięki udziałowi pani Senyszyn stanie się on nie mniej popularny niż bal myśliwski w Wiedniu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim