Najprościej byłoby, gdyby ekolodzy zaczęli redukcję ludzkości od siebie, dając w ten sposób dobry przykład
Przełom listopada i grudnia, a tu o zimie ani widu, ani słychu. Daje to do ręki argumenty zwolennikom tezy o ociepleniu klimatu. Mają się oni wkrótce zebrać w Kopenhadze, gdzie na szczycie klimatycznym rozmawiać będą o ograniczeniu emisji dwutlenku węgla. Swoją drogą „szczyt” w płaskiej Danii – to brzmi wesoło, by nie powiedzieć śmiesznie. Ale niedawno dowiedziałem się, że największy w Europie sztuczny stok narciarski znajduje się w… Holandii, kraju znanym dotąd z depresji, więc mało co mnie dziwi.Nie dziwią mnie też propozycje organizatorów szczytu. Między innymi postulują oni konieczność zmniejszenia liczby mieszkańców świata, bo – jak to ustalili uczeni (ciekawe, skąd się biorą ci uczeni, którzy ustalają wszystko, co akurat jest potrzebne) – człowiek produkuje ogromnie dużo dwutlenku węgla, przez co szkodzi atmosferze.
Od dawna już przeczuwałem, że tzw. naturalne środowisko człowieka jest ideą, której najbardziej przeszkadza właśnie człowiek. Być może z tego powodu ostatnio już jakby mniej ostentacyjnie podkreśla się ostatnie słowo w powyższym określeniu, mówiąc krótko „środowisko naturalne” i nie precyzując dla kogo jest ono naturalne. Najprościej byłoby, gdyby ekolodzy zaczęli redukcję ludzkości od siebie, dając w ten sposób dobry przykład. Nie ma się jednak co łudzić: pobudki kierujące miłośnikami środowiska nie są altruistyczne. Tak naprawdę chcieliby oni, żeby w różnych pięknych miejscach było mniej tłoczno. W związku z tym gotowi są płacić – a jeszcze chętniej żądać od innych, by płacili – za bardzo szeroko rozumianą antykoncepcję, z włączeniem aborcji.
Przy tym mówi się, że kontrola urodzin dotyczy Chińczyków, Hindusów i innych masowych producentów zanieczyszczeń. Rzecz w tym, że wymienieni nie przejmują się ustaleniami szczytów klimatycznych i rozmnażają się w swoim tempie. Do serca wezwania takie biorą sobie Europejczycy, racjonalizując podejmowane z egoizmu decyzje o nieposiadaniu dzieci. A przecież można by inaczej, światłe wskazówki przychodzą ze Wschodu.
Traktowani przez nas z przymrużeniem oka rosyjscy lekarze wymyślili, że sposobem na chorobę nadciśnieniową (której nie leczą środki podawane dla obniżenia ciśnienia) jest zwiększenie procentowego udziału dwutlenku węgla we krwi. Tak przynajmniej uważa akademik N.A. Agadżanian, który firmuje urządzenie poprawiające stężenie CO2, pomagając wyjść ze ślepego zaułka, w jaki wpędza chorych konwencjonalna medycyna. Może to jest sposób na zmniejszenie CO2 w atmosferze? W każdym razie nie gorszy od propozycji płynących z Danii.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim