Za co Obama dostał pokojowego Nobla? Przede wszystkim za to, że nie jest Bushem. Ponadto, jako przywódca USA, mógł przecież zrzucić bombę na Iran, Irak i Afganistan. A tego nie zrobił.
Lenin lubił dzieci. Skąd to wiadomo? No bo gdy się golił i dzieci podeszły, to się uśmiechał. Ale to przecież normalne, że człowiek się uśmiecha do dzieci! Tak, ale Lenin miał w ręku brzytwę i mógł „zaciachać”… Ta nieco zakurzona anegdotka o Włodzimierzu Iljiczu przypomniała mi się, gdy usłyszałem o decyzji Komitetu Pokojowej Nagrody Nobla, według którego na wyróżnienie zasłużył pan Barack Obama, prezydent USA, urzędujący od 9 miesięcy w Białym Domu. On też w zasadzie lubi pokój.
Nie zdążył jeszcze nic zrobić w sprawie jego utrwalenia, ale to przecież szczegóły. Najważniejsze, że nie jest Bushem. Ponadto, jako przywódca Stanów Zjednoczonych, mógł przecież zrzucić bombę na Iran, Irak i Afganistan. Zupełnie jak Lenin: mógłby ciachnąć. Chyba że ten nieznany, acz doniosły wkład w budowę pokoju światowego to decyzja zaniechania budowy tarczy rakietowej w Polsce i w Czechach. To rzeczywiście była ważka decyzja, i choćby z jej powodu Komitet Noblowski mógł zapragnąć wyróżnić Obamę. Powinien był jeszcze dorzucić Putina albo przynajmniej Miedwiediewa – bez ich nacisku nie byłoby „pokojowej” decyzji, budującej dobry klimat na świecie.
A propos klimatu i Nagrody Nobla (pokojowej), przypomniał mi się Al Gore, laureat sprzed 2 lat. On też dostał tę nagrodę przede wszystkim dlatego, że przegrał z Bushem – to wystarczyło, by docenić jego rolę w umacnianiu światowego pokoju. Nawiasem mówiąc, do niedawna byłem przekonany, że w tym roku do nagrody aspiruje administrator budynku, w którym mieszkam. Mimo chłodów nie decydował się na włączenie ogrzewania. Zwykli ludzie podejrzewali złośliwość, ale ja się nie dałem nabrać: chodziło o walkę z ociepleniem globalnym przez ochłodzenie lokalne, a raczej lokalowe. Niestety, w tym roku faworytem był urzędujący prezydent USA; administrator musiał się o tym skądś dowiedzieć i ostatecznie poddał się.
Od ubiegłego poniedziałku nasze kaloryfery są ciepłe (choć nie gorące, co to, to nie). Odzyskałem spokój, którego mi tak brakowało w ubiegłym tygodniu. Uspokojony, zasiadłem w sobotę do oglądania meczu, od którego zależało, czy polscy piłkarze pojadą do kraju trzech laureatów Pokojowej Nagrody Nobla. Okazało się, że nie pojadą, ale ich porażka jest istotnym wkładem w budowę światowego pokoju: wspaniałomyślnie przegraliśmy z reprezentacjami krajów, których na mapie albo nie ma (Irlandia Płn.), albo nie było, gdy Polacy sięgali po medale. Tylko San Marino ma tradycje podobne do naszych, z tym że piłkarze San Marino po medale nie sięgali. Liczę na Oslo za rok.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, dziekan Wydziału Matemetyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim