Młodzież zawsze wyfruwała z domu. Jednak gimnazja wytworzyły nową jakość, zdecydowanie negatywną, tego pójścia w świat
Wakacje sprzyjają zaglądaniu w różne zakątki. Widziałem więc to i owo. Moją uwagę zwróciła sieć parafialna. Swoją drogą mam jakąś obsesję na tym tle. Może dlatego, że boję się na przyszłość rewolucji także w moim życiu i duszpasterskiej pracy. Sieć parafialna wszędzie jest niejednorodna. Są w Polsce parafie ogarniające tylu wiernych, co cały nasz dekanat – a więc 24 tysiące. Są parafijki maleńkie, obejmujące kilkaset osób. Są parafie rozległe, w których proboszcz odwiedzając chorych, musi pokonać więcej niż 30 km, a są i tak zwarte, że na piechotę obleci wszystkich w godzinę. Można rzec, że to wszystko od geografii zależy. Otóż nie wszystko.
W całej tej sprawie jest jeszcze inna trudność. W okolicach wiejskich kontakt z dziećmi rozluźnia się bardzo po ich przejściu do gimnazjum. Jadą rano, wracają po południu, religię mają w szkole. A jeśli parafia rozrzucona po górskich zboczach i dolinach albo po leśnych przysiółkach, mało jest sposobności do objęcia młodych ludzi duszpasterskim wpływem. Młodzież zawsze wyfruwała z domu. Jednak gimnazja wytworzyły nową jakość, zdecydowanie negatywną, tego pójścia w świat. Aż prosiłoby się tworzenie duszpasterskich struktur ponadparafialnych – i w wielu miejscach one już istnieją. Nie są jednak rozwiązaniem systemowym i dlatego są kruche, uzależnione od wielu niepewnych czynników. A kolejne pokolenia idą w świat! Wielu młodych chrześcijan właśnie wtedy traci więź z Kościołem.
Inna trudność to los duszpasterzy. Właśnie – los. No bo być proboszczem małej parafii, takiej poniżej tysiąca wiernych, to dwa problemy. Jeden to zbytek wolnego czasu. Pewnie, zajęcie zawsze można sobie znaleźć, ale chyba nie chodzi o szukanie zajęcia. Jakiegokolwiek. Na przykład prowadzenie pasieki, plantacji ziół czy hodowli byczków. To akuratnie przynosi zysk. I tu drugi problem. Przy najlepszych chęciach parafian utrzymanie kościoła, księdza i plebanii przerasta finansowe możliwości kilkuset wiernych. Zatem – dobrze, że są te pszczółki i byczki. Ale przecież nie w tym rzecz. Zatem – co dalej? Myślę, że diecezje powinny angażować fachowców – socjologów, demografów, menedżerów od zarządzania zasobami ludzkimi. Jeśli takich ludzi nie ma, to po co są te wszystkie uniwersytety, teologiczne wydziały i instytuty duszpasterskie? Wkrótce może być za późno.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz parafii Nowy Świętów