Gdy nie ma pieniędzy w kasie, to można ich poszukać w portfelach kierowców
W naszym kraju większość stacji diagnostycznych nie ma uprawnień do kontrolowania pojazdów. Tak wykazała kontrola NIK-u. Wśród powodów podanych przez kontrolerów jest m.in. zatrudnianie osób skazanych za poświadczenie nieprawdy. Zapewne chodzi o to, że w przeszłości wbili stempelek w dowodzie rejestracyjnym, a nie powinni. Jak te pojazdy dopuszczone do ruchu mocą urzędniczego niedopatrzenia jeżdżą – to już nie powinno nas interesować, jeśli nie chcemy się stresować.
Wyniki owej kontroli są ciekawe tylko dla tego, kto nie wie, w jakim kraju żyje. Oto tego samego dnia w głównym wydaniu ,,Wiadomości” podano, że w całej Polsce namnożyło się radarów gminnych, których jedynym celem jest wspomożenie gminnych budżetów. Jakież to typowe: gdy nie ma pieniędzy w kasie, to można ich poszukać w portfelach kierowców! W dodatku Sejm i Senat przyjęły niedawno prawo, według którego wykroczenia drogowe ścigane są z całą surowością (tzn. przekroczenie prędkości o 5 km/godz. może kosztować sporą sumę). Co mają zrobić urzędy gminne w tych gminach, w których budżet się nie dopina? Oczywiście powinny jak najszybciej zainwestować w fotoradar. A jeszcze lepiej w diabelskie urządzenie, o którym przeczytałem w lokalnej gazecie przed świętami: „suszarkę” namierzającą najszybszy pojazd z odległości 800 m, zanim jeszcze odkryje ją antyradar.
Skoro wymagane są badania techniczne przed ponowną rejestracją, to jest jasne, że nacisk kierowców będzie tak duży, iż nawet widmo kontroli NIK nie powstrzyma przekrętów. Przy pewnym poziomie ryzyko zaczyna być opłacalne. W dodatku nie wiadomo, skąd się biorą owe wyniki. Mój młody znajomy opowiadał mi, że ostatnio przeżył prawdziwą gehennę, pragnąc zarejestrować swój samochodzik, który już dawno osiągnął dojrzałość. Najpierw kilka razy był odsyłany ze stacji uprawnionej do wbicia stempelka do warsztatu, w którym naprawiano wskazane wady.
W końcu się zdenerwował i poprosił o pomoc kogoś, kto ma bezpośredni dostęp do stacji diagnostycznej. Wtedy okazało się, że tak naprawdę nie jest wadliwy drążek w układzie kierowniczym, ale zupełnie inny drążek położony w diametralnej opozycji do kierownicy. Niemniej fachowiec stwierdził, że auto nadaje się do ruchu drogowego, potwierdzając oczywistą nieprawdę, a w każdym razie biorąc na swoje sumienie los nieszczęsnego młodzieńca, jego pasażerów i ewentualnie innych użytkowników dróg. Dobrze, że NIK wykazał istnienie podziemia gospodarczego w tej dziedzinie; szkoda, że teraz podejrzliwie będziemy patrzeć na pojazdy w słusznym wieku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim