Religia to nie rysunki. Ale rysunek może być narzędziem katechezy
Gdy z prowincji przyjadę do jakiejś „metropolii”, zaglądam do księgarni. A jest ich coraz mniej. To była księgarnia religijna. Spory w niej dział to podręczniki do nauki religii. I taki napis tam był: Religia. Co mnie ucieszyło, bo wolę „religię” od „katechezy” – ten drugi termin uważając raczej za określenie metody niż przedmiotu. Zresztą – tak właśnie jest na świadectwach. Przy tym to stoisku dwoje ludzi przeglądało podręczniki różnych wydawnictw. Jako szkolny emeryt mam prawo nie orientować się w szczegółach – tym bardziej że przepracowałem kilka dziesięcioleci bez podręczników. Widać było, że ona to nauczycielka, a on katecheta.
Chodziło pewnie o książkę dla pierwszaków. I o to, czy wśród ćwiczeń jest dość miejsca na rysunki. „Bo religia to nie rysunki” – oponował on. Ona na to: „Ale rysunek jest naturalnym sposobem wypowiedzi dziecka”. Przypomniało mi się, że przed laty usłyszałem na jakimś wykładzie to samo: „Religia to nie rysunki”. Zabrzmiało to sugestywnie, ale uświadomiłem sobie, że w bezpodręcznikowej epoce wykorzystuję właśnie rysunek! Nie, nie ja rysuję. Pierwszakom zawsze „malowałem” słowami jakiś temat – czasem biblijny, czasem katechizmowy, czasem moralny. Potem dzieci „opowiadały” o tym rysunkiem. I nieodmiennie od samego rysunku ważniejsze było jego objaśnienie przez malca.
Na przykład: opowiadam o wieczerzy w Emaus. Na rysunku małego Marcina kilkunastoma niezdarnymi kreskami wyobrażony stół, krzesła, na dwóch „ludziki”, na trzecim burza żółtych bazgrołów. Pokazuję na kolejne elementy, odpowiedzi oczywiste. Na końcu na owe żółte krechy. A to co? „To światło! Pan Jezus już poszedł”. I co powiecie? Oczywiście, religia to nie rysunki. Ale rysunek może być narzędziem katechezy, czyli metody. Dla mnie był przez kilkadziesiąt lat. Wiele starych, zakorzenionych w ludzkiej naturze metod nie tylko warto dalej kultywować, ale doskonalić.
To bywa trudne, ale to nie argument. A nowe metody? Oczywiście, potrzebne, bo doskonale wiem, że dzieci z roku na rok są inne. Ale chyba trochę racji miał mój profesor pedagogiki (świętej pamięci biskup Adamiuk), który zwykł był mawiać: „Metoda to katecheta”. Chodziło mu o to, że w katechecie nie może braknąć tego wewnętrznego błysku wiary w Boga i miłości do dzieci. Dawna epoka nauki religii nie była gorsza. Naprawdę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów