Szatan wcale nie musi swoich łap wszędzie wtykać osobiście. Ale potrafi wiele spraw okrężną drogą wyreżyserować
Była oktawa Bożego Ciała, wróciłem z kościoła. Ludzi niewiele, ale w lokalnej normie. Ministrantów (chłopców i dziewcząt) mniej – ale to roczniki są coraz mniejsze. Co innego jednak mnie dziś uderzyło. Otóż daleko, w wejściowych drzwiach, stała jedna z młodszych ministrantek. Mało tego, że stała już na dworze, to jeszcze wyraźnie chowała się za stojącą w wejściu dorosłą osobę. Ten widok wywołał w mojej pamięci całą lawinę skojarzeń. Bo takich chłopców i dziewcząt, jak ta mała, widziałem już nieco. Z żalem obserwowałem, jak dzieci bliskie ołtarza, zdolne angażować się społecznie, gotowe do wysiłku, radosne w tym wszystkim – w pewnym momencie zaczynają się oddalać. Oddalają się dosłownie i w przenośni. Najpierw gaśnie w ich oczach radość.
Drugim objawem jest stopniowe, ale wyraźne odsuwanie się do kątów i ku bramie kościoła. Trzecim – niesolidność w pełnieniu dyżurów. A na tle tego wszystkiego coraz dłuższe okresy powstrzymywania się od Komunii. Okazuję wtedy wiele serca, czasem przytulę, czasem zażartuję, rozładowuję napięcia, zachęcam do spowiedzi. Wiem jednak, jak trudno cokolwiek zdziałać.
Ale nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Bo właściwie co przypadek, to powody wydają się inne. Na pewno jakimś wspólnym mianownikiem jest rodzina. I to nie tyle religijne oblicze rodziny, co najzwyklejsze i naturalne jej przymioty. Obawiam się, że za tym zróżnicowaniem powodów odchodzenia chłopców i dziewcząt od bliskości ołtarza kryje się uciecha, jaką z tego czerpie Zły. Nie, nie chcę demonizować. Szatan w naszym świecie wcale nie musi swoich brudnych łap wszędzie wtykać osobiście.
Ale jako doświadczony wiekami praktyki intrygant, potrafi wiele spraw okrężną drogą wyreżyserować; potrafi wykorzystać wiele obojętnych, nieraz nawet dobrych sytuacji, by całość postawić na głowie, zamiast na nogach. Skąd takie wnioski? Otóż stąd, że pierwszą oznaką tych negatywnych przemian jest smutek. Inna niepokojąca oznaka to samotność, ku której owi młodzi, czasem bardzo młodzi ludzie idą. Ale to przypadłość nie tylko ministrantów. To spotyka księży i zakonnice, to może dotknąć żyjących w małżeństwie. Kraczę? Nie. Patrzę, a martwiąc się tym, co widzę, chciałbym ostrzec, pomóc, przerwać drogę do zamykania się w sobie przed Bogiem i przed łaską – ale także przed ludźmi i przyjaźnią.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów