Może w ramach akcji odwracania ról „nasi Polacy” nie wrócą do domu już po trzech meczach
Po Dniach Matki i Dziecka pora na miesiąc ojca. Zaczynają się mistrzostwa Europy w kopaniu piłki i jeszcze do niedawna faktycznie było to wydarzenie, które skupiało męską część społeczeństwa przed ekranami, nawet jeśli „nasi Polacy” nie grali (o „naszych Polakach” usłyszałem kiedyś od sprawozdawcy telewizyjnego i od tej pory nurtuje mnie zagadnienie istnienia „Polaków nie naszych” - ale nie czas na złośliwości, gdy historia puka do drzwi. W tym samym nawiasie dodam, że już nie lapsusem, ale kompletnym idiotyzmem jest hasło „wEurowstąpienie”, które dostrzegłem na jakimś billboardzie; oczywiście w kraju katolickim i to ścierpimy, bośmy tolerancyjni).
Napisałem „do niedawna”, bo współczesność charakteryzuje się pomieszaniem ról i w tej materii. Skoro nawet wśród tzw. szalikowców można spotkać dziewczęta, to nic dziwnego, że panie również z wypiekami zasiadają przed ekranem. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Pewien czcigodny ojciec opowiadał o rujnowaniu życia rodzinnego przez różne gadżety. Jego dziecko wygrało w jakimś konkursie modną zabawkę, czyli „palmtop” – takie małe coś, co spełnia wszelkie funkcje komputera, a ponadto ma kilkaset funkcji, o których dorosły nie może mieć zielonego pojęcia, bo przecież nikt normalny nie jest w stanie przeczytać instrukcji obsługi – znacznie grubszej od samego urządzenia.
Dzieci też nie czytają, ale one odgadują różne tajniki intuicyjnie. Nic dziwnego, ponieważ te nowoczesne zabawki są projektowane też przez dzieci, tyle że trochę starsze. W każdym razie rodzice się nie poddają i w mig odkrywają, że pudełeczko zawiera gry, które nie istniały w czasach ich dzieciństwa. No i efekt jest taki, że poważna matka rodziny zamiast dbać o domowe ognisko, jak zahipnotyzowana gapi się w miniekranik.
Wracam właśnie ze spotkania mojej dawnej klasy maturalnej. Tam też spotkałem matki i babcie, które dyskutowały o zaletach i wadach swoich komórek i komputerów – a ja się bałem, że głównie będzie o ciuchach, serialach i genialnych wnuczkach. Nic z tych rzeczy: moje koleżanki okazały się pionierkami innowacyjności, sprawnie obsługującymi również najnowsze aparaty fotograficzne i cierpliwie tłumaczącymi takim analfabetom jak ja, gdzie należy wcisnąć guzik, by wyszło zdjęcie – zaczęło mi się nawet udawać dwa na pięć razy. Z lękiem czekam na komentarze mojej mamy o taktyce Beenhakkera, będę się musiał solidnie przygotować, by z nią podyskutować. Pocieszam się, że może w ramach akcji odwracania ról „nasi Polacy” nie wrócą do domu już po trzech meczach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim