Krew generała Andersa bryzga na wszystkie strony. Jedna sowiecka lub ukraińska kula właśnie trafiła go w biodro, druga utkwiła w udzie.
Wokół niego w ciemnościach świstają pociski. Ale wykrwawiający się w tę straszną noc 29 września 1939 roku generał nie wie, że te dwie głębokie rany prawdopodobnie… ratują mu życie. I wielu tysiącom Polaków w ZSRR. Trwa właśnie Rok Władysława Andersa, ogłoszony przez Senat RP. Większość z nas wie o Andersie tyle, że to zwycięzca z Monte Cassino. Tymczasem także inne epizody z jego życia są fascynujące. Urodził się w Błoniu pod Kutnem, ale jego rodzina pochodziła z Inflant. W I wojnie światowej chłopak walczył w armii carskiej. Później bronił Polski przed bolszewikami. Bardzo cenił go Józef Piłsudski.
Straszny wrzesień
We wrześniu 1939 roku gen. Anders dowodził Nowogródzką Brygadą Kawalerii. 1 września mocno przeżył widok niemieckiego lotnika, który z pułapu 50 metrów masakrował bombami i kulami grupkę stu dzieci, które biegły z nauczycielką schować się w lesie. „Mam przedsmak tego, jaka będzie ta wojna” – napisał w pamiętnikach. Z pola bitwy pod Mławą wyprowadził swoje oddziały nierozbite. Koło Płocka dostał jednak odłamkiem bomby w kręgosłup. Na dziesięć minut stracił władzę w nogach. – Szczęśliwie udaje się naprawić samochód, który został trafiony i ma przeszło 30 dziur – opowiadał później. W gipsowym bandażu przeprowadził swoich ułanów wśród walk aż na południe kraju.
Czy był dobrym dowódcą? Prof. Paweł Wieczorkiewicz uważa, że jego dowodzenie stało poniżej średniej. „Głównym jego osiągnięciem było konsekwentne unikanie zaangażowania swych sił, choć akurat był tam, gdzie bić się należało” – twierdzi. Jego opinia wydaje się jednak zbyt surowa: Anders przez cały miesiąc uchronił swoje oddziały przez rozbiciem. I to mimo że pechowo trafiał pod komendę najbardziej tępych generałów w historii Polski. W bitwie pod Tomaszowem Lubelskim musiał słuchać rozkazów gen. Dęba-Biernackiego, niekompetentnego pyszałka. Biernacki kazał atakować na wszystkich odcinkach, bez żadnego pomysłu taktycznego, a później opuścił swoje wojska i uciekł.
Anders był jedynym dowódcą, który pod Tomaszowem wyrąbał sobie korytarz wśród oddziałów niemieckich. Wyszedł z okrążenia i ruszył ku granicy polsko-węgierskiej. Po drodze bił kolejne oddziały zaskoczonych Niemców. Jego ułani mieli własną artylerię i zwykle walczyli podobnie jak piechota. Pod Krasnobrodem jednak poszli też do szarży. Choć jeden szwadron wyginął, Niemcy się poddali. Anders uwolnił tam kilkuset polskich jeńców. Granica węgierska była tuż. Niestety, przed nią stała już Armia Czerwona. Anders próbował przebić się pod miastem Sambor. I nawet nieźle mu szło, choć Sowieci rzucili na niego czołgi. Polacy otworzyli ogień i wkrótce aż 18 sowieckich czołgów płonęło.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak