Co dawniej mówiono w maglu, dzisiaj mówi się na uczelniach i w mediach
Listy poparcia i listy protestu, komentarze i polemiki, a wszystko dlatego, że padły słowa, które paść nie powinny. I nie chodzi tu o wyjątkowo obraźliwe i nikczemne słowa byłego prezydenta RP skierowane pod adresem obecnego prezydenta RP, lecz o fragment dziwnego wykładu ojca T. Rydzyka wygłoszonego na WSKSiM w Toruniu. I chociaż były prezydent i ojciec T. Rydzyk wygłosili coś na kształt przeprosin – z mojego, kobiecego, punktu widzenia niewystarczających – co się stać miało, już się stało. Polacy otrzymali czytelny komunikat: to, co dawniej mówiono w maglu lub w spelunce, dzisiaj mówi się na wyższych uczelniach i w elektronicznych mediach. Wystarczy, że ma się ochotę powiedzieć coś „szczerze i od serca” o Prezydencie RP.
Co ślina na język przyniesie
Czy są jakieś szczególne powody, dla których prezydenta wybranego w wolnych, demokratycznych wyborach należy traktować gorzej niż udzielającego się w mediach lekarza, nauczyciela czy księdza? Może ma na swoim koncie wprowadzenie stanu wojennego, podobnie jak jeden z jego poprzedników? A może nie do końca prawdziwie informował wyborców o poziomie swojego wykształcenia? Czy to Lech Kaczyński mało dostojnie zachowywał się na cmentarzu pomordowanych, polskich oficerów w Charkowie lub na lotnisku w Kaliszu, gdy zachęcał swojego ministra do parodiowania Jana Pawła II?
Otóż nie, wszystko, co ślina na język przyniesie, mówi się dzisiaj o prezydencie, który takich zachowań na swoim sumieniu nie ma. Czy to, że bardzo nie lubią go ci, którzy na niego nie głosowali, to naprawdę wystarczający powód? Każdy z nas lubił mniej któregoś z jego poprzedników, a mimo to Lech Wałęsa nigdy nie pozwolił sobie na równie obraźliwy epitet pod adresem A. Kwaśniewskiego.
Może popełniam błąd, przecież to polityka, w której ostre sformułowania, krytyczne opinie i wyraziste określenia są dozwolone. Czy rzeczywiście demokracja, jak kiedyś pisał A. Michnik, „jest ciągłym artykułowaniem partykularnych interesów (...) targowiskiem pasji i emocji, zawiści i nadziei (...) zmieszaniem grzechu i cnoty, świętości i łajdactwa”? S. Michalkiewicz uważa słowa ojca T. Rydzyka za dopuszczalną krytykę w granicach wolności słowa, bo „wolność to także cierpliwe słuchanie rzeczy, które się nam nie podobają”. W tej opinii przypomina A. Michnika, który na początku lat 90. definiował wolność jako „równouprawnienie ludzi grzechu i cnoty, prawdy i oszustwa, miłości i nienawiści”. Czy oznacza to, że S. Michalkiewicz i ojciec T. Rydzyk wolności i demokracji uczyli się od A. Michnika? Naczelny redaktor „Gazety Wyborczej” powinien być ze swoich uczniów bardzo zadowolony.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN