W chwili zamykania tego numeru „Gościa Niedzielnego” informacja o nadanych Polsce limitach jest jeszcze nieoficjalna.
Z dostępnych źródeł wynika, że obliczając pułapy dla poszczególnych krajów, nie brano pod uwagę bardzo istotnego czynnika, jakim jest położenie geograficzne kraju. Całej Unii brakuje do osiągnięcia założonego celu, czyli 20 proc. energii odnawialnej w 2020 r., dokładnie 11,5 proc. Połowę z tego, czyli 5,75 proc., KE postanowiła rozdzielić między wszystkie kraje członkowskie. Reszta została rozłożona w zależności od majętności poszczególnych członków wspólnoty. Jeżeli tak było istotnie, to jest to podział głęboko niesprawiedliwy.
W Polsce warunki do produkcji energii ze źródeł odnawialnych nie są tak sprzyjające jak w wietrznych krajach północy czy słonecznych krajach południa naszego kontynentu. KE zdaje się zapominać o tym, że nie wszędzie zieloną energię da się produkować równie łatwo. Chodzi oczywiście o pieniądze. W Polsce energia wiatrowa jest dużo droższa niż np. w Danii.
Czy KE nie wzięła tego pod uwagę? Zwiększanie udziału energii odnawialnej zawsze wiąże się ze wzrostem cen. Taki scenariusz byłby do zaakceptowania dla osiągnięcia celów wyższych. Czyste środowisko jest warte sięgnięcia głębiej do portfela. Kłopot w tym, ze Unia wybiera scenariusz drogi, ale wcale niegwarantujący sukcesu. Środowisko można chronić znacznie taniej niż budując farmy wiatrowe.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
W Polsce